Jak wynika z artykułu, podczas gdy Warszawa przygotowywała się na 2 mld 795 mln zł nowych kredytów żeby związać koniec z końcem, tymczasem rok 2024 zakończył się nadwyżką budżetową w wysokości 806 mln zł.
Krótko mówiąc, władze miasta pomyliły się w planowaniu przychodów i wydatków “zaledwie” o koszt obecnie budowanego odcinka II linii metra (wraz z taborem) oraz połowę tramwaju na Wilanów (łącznie 3 mld 500 mln zł).
To nie jest pierwszy raz. Na początku 2024 roku ta sama “Wyborcza” pisała o tym, że miasto nieoczekiwanie znalazło 1,5 mld złotych w budżecie za 2023 rok. Po raz kolejny, nie są to pieniądze które wydaje się na bazarku na śliwki, ale +/- cały budżet miasta wielkości Radomia.
Tymczasem za katastrofalnymi prognozami budżetowymi idą realne działania. Od władz miasta na każdym kroku słyszymy “niedasie”. Nie da się przejmować terenów zielonych od wspólnot, bo koszty. Nie da się remontować dróg, bo koszty. Nie da się zorganizować więcej kursów, bo koszty. Nie da się częściej sprzątać, bo koszty. Niedasie, niedasie, niedasie.
Niedasie dotyczą również bezpieczeństwa, bo miasto żeby zepchnąć jak najwięcej kosztów na podmioty trzecie broni się rękami i nogami przed urządzaniem zmian na ulicach, bo przecież np. miejsca postojowe można wyznaczyć na swoim terenie. Wspólnoty i spółdzielnie zatem wyznaczają miejsca na swoim terenie, z dojazdem po chodniku, albo wycinając pod ten cel drzewa. Na papierze wszystko jest zgodne ze strategiami – na terenie należącym do miasta zieleni nie ubyło, na terenie miasta nie przybyło parkingów. A to, że okolica stała się per saldo mniej zielona i bardziej rozjeżdżona – to już nic nie znaczący detal.
Bo celem nigdy nie były zieleń ani bezpieczeństwo, tylko oszczędzanie pieniędzy.
Podsumowując – naprawdę chciałbym wiedzieć na co szykuje Warszawę pani skarbnik Krajewska (a wcześniej pan skarbnik Czekaj).
Na wojnę? Na apokalipsę?
Przecież w planach jest również zaciągnięcie hamulca inwestycyjnego w celu oddłużenia stolicy.
Co prawda Warszawa pod względem zadłużenia (34 proc. długu do dochodów) jest jednym z najzdrowszych samorządów w Polsce (z dużych miast w lepszej kondycji jest tylko Olsztyn z 27 proc.), ale pani skarbnik i tak planuje, że w kolejnej dekadzie inwestycje znacząco wyhamują, a na przełomie 2028 i 2029 roku spadną do poziomu zaledwie 853 mln złotych, osiągając poziom, którego stolica nie widziała od kryzysowych lat 90. W takiej sytuacji można zapomnieć zarówno o małych, ale potrzebnych inwestycjach (jak udrożnienie skrzyżowania Traktorzystów z al. 4 Czerwca) jak i tych dużych, obiecywanych od lat (obwodnica Pragi).
Być może chodzi o przygotowanie stolicy na kolejną kadencję PiS, która szybciutko przekieruje środki na rozwój stolicy na projekty budowy autostrad pomiędzy pustawymi wsiami ściany wschodniej? Nie wiem. Ale jeżeli tak, to warszawskiej platformie polecam skupienie się na tym, jak te wybory wygrać, a nie na tym jak ciułać drobniaki na wywozie śmieci czy dostępie mieszkańców do zieleni miejskiej.
Z okazji 30-lecia Metra Warszawskiego wszyscy rozpisują się o tym, jak metro zmieniło Warszawę. Słusznie, bo bez wątpienia tak się stało – metro przewozi szybko i wygodnie mnóstwo pasażerów, zmienia okolicę, a w niektórych miejscach wręcz tworzy miasto “z niczego” (patrz Kabaty, Chrzanów).
Ktoś jednak musi pełnić rolę Smerfa Marudy, który wytknie metru wszystkie stracone szanse ostatnich 30 lat. Będę to ja.
Także szanowni Państwo, zapraszam na wycieczkę śladami wszystkiego, co w naszym metrze poszło nie tak.
Węzły przesiadkowe
Nadal nie umiemy ich budować, a metro nie jest wyjątkiem. Metro Wilanowska jest pod tym względem słabe, przesiadka z Metra Centrum do Warszawy Śródmieście jest fatalna. Przesiadki z M1 do M2 to tragedia, a poprowadzenie “głównej trasy przesiadkowej” po antresoli na której trzeba dwa razy przechodzić przez bramki to ponury żart. Nowa przesiadka z Metra Szwedzka do PKP Targówek to również – niestety – porażka.
Hardkorowo ciasny łącznik między M1 a M2 z którym nie wiadomo co zrobić.
Na tle tej beznadziei dobrze wypadają Młociny, Młynów oraz Stadion – choć też jest się do czego przyczepić.
Budowanie “żeby było łatwiej”
Najważniejszym przykładem tego podejścia jest oczywiście Rondo Daszyńskiego, gdzie zrezygnowano z budowy przejść podziemnych pod rondem żeby nie trzeba było za bardzo rozkopywać Towarowej. Efekty widzimy po dziś dzień w godzinach szczytu, gdy skrzyżowanie pokonują ogromne tłumy ludzi, którzy chwilę po przejściu przez 8 pasów jezdni oraz tory tramwajowe schodzą do podziemi.
Nie zna życia, kto się tutaj nie przesiadał.
Na szczęście po tej wpadce urzędników uczulono na niedasie i już na Bemowie udało się podobnej wtopy uniknąć. Podobnie z sadzeniem drzew – już nikt nie robił takich problemów jak swego czasu HGW na Świętokrzyskiej, gdzie nie dało się posadzić drzew przez instalacje podziemne.
Tak teraz wyglądają te drzewa, co ich niedasie posadzić:
Stacje plac Konstytucji i Muranów
Szkoda, że zrezygnowano z ich budowy, bo teraz pewnie nigdy nie powstaną. Tymczasem niezależnie od jęków mieszkańców Młocin czy Ursynowa te stacje są potrzebne, bo transport szynowy w centrum powinien mieć przystanki rozmieszczone gęściej niż na peryferiach. Tymczasem zarówno odległość między Centrum a Politechniką jak i Placem Bankowym i Dworcem Gdańskim należą do najdłuższych na całej linii.
Odległości między stacjami w centrum miasta nie powinny być takie duże.
Stracony potencjał części stacji
To bolączka głównie drugiej linii metra, na pierwszej wydaje się, że wszystkie stacje są dość solidnie obłożone. Niemniej jednak na M2 jest ich po prostu dużo. Zaczynając od praskiego końca – zawijas na Bródno niepotrzebnie wydłuża czas dojazdu, przez co koniec nie jest wykorzystany optymalnie.
Zacisze będzie wiecznie stacją pustą, zlokalizowaną wśród domków. Szwedzka jest odwrócona od starej zabudowy Pragi i czeka na nowe osiedle na miejscu zajezdni Stalowa (które póki co nadal jest w odległych planach). Stadion Narodowy również jest odsunięty od starej zabudowy i obsługuje Port Praski oraz błonia stadionu – oba puste i niezabudowane.
Na Pradze-Północ tylko Dworzec Wileński trafia w gęsto zaludnioną okolicę. Zacisze z kolei nigdy taką okolicą nie będzie.
Na koniec pozostaje Karolin, czyli stacja wśród marketów, pól i zabudowy jednorodzinnej (to ma się zmienić gdy w życie wejdzie Plan Ogólny a potem zmieni się MPZP dla Chrzanowa, ale poczekamy na to lekką ręką dekadę), która ma obsługiwać podróżnych z okolic Ożarowa Mazowieckiego, tylko niestety nie będzie przy niej dużej pętli ani centrum przesiadkowego. Tzn. może kiedyś będą, ale nie teraz.
Fajne centrum przesiadkowe. Szkoda, że nie ma na nie pieniędzy.
Planowana linia M3
Pisano o tym już setki razy, także nie będę się więcej na ten temat rozpisywał. Po prostu linia M3 w przebiegu pt. “wąs gocławski” będzie najbardziej pustą i niewykorzystaną linią metra w Warszawie, do której ZTM będzie dopychał pasażerów tnąc połączenia na powierzchni.
Wszystko przez fatalny projekt stacji Warszawa Stadion, który wymusza w tym miejscu przesiadki (w wielu miastach takie stacje pozwalają na przeplot pociągów – raz jadą w stronę jednego krańca, raz w stronę drugiego) oraz jazdę na okrętkę, z dwoma zakrętami (pociągi muszą na nich zwolnić) w rezultacie czego jazda z Gocławia do centrum może się okazać dłuższa od podróży autobusem na tej samej trasie, za to z przesiadką i po wydaniu kilku miliardów złotych.
Brak zmian na Pradze i Górczewskiej
Jedną z niesamowitych cech metra jest to, że oprócz zapewniania efektywnego środka transportu, zmienia też okolicę na powierzchni. Widać to na Świętokrzyskiej, na Targówku Mieszkaniowym, na Woli.
Zmiany na Targówku Mieszkaniowym.
Zieleń, parki, odnowione ulice. Naprawdę robi to ogromne, bardzo pozytywne wrażenie.
Ostatecznie podwórko zmienione w dziki parking trzeba było odnowić z Budżetu Obywatelskiego, bo Zarząd Dzielnicy Praga-Północ wolał parkowanie w błocie i syfie od rekultywacji zniszczonego przy okazji budowy terenu.
Tymczasem na Pradze zmiany przespano. Targowa dostała lekki lifting, nie udało się nawet poprowadzić wzdłuż niej nieprzerwanej drogi dla rowerów. Podwórko przy Cyryla i Metodego zniszczono i nie odnowiono, choć metro było skłonne wykonywać takie prace wszędzie, gdzie się pojawiło. Szwedzka do tej pory wygląda na jedną z bardziej zaniedbanych ulic miasta. Wszystkie te zmiany, które wypaliły na Targówku, na Pradze zostały po prostu przespane.
Budynki na Szwedzkiej są coraz częściej odnowione, ale przestrzeń publiczna zmienia się tylko przy okazji Budżetu Obywatelskiego.
Na Woli i Bemowie z kolei szeroka koalicja wywalczyła brak zmian na Górczewskiej, która do tej pory pozostaje jedną z najbardziej nieprzyjaznych przelotowych arterii w Warszawie, na której drogowcy forsowali rozwiązania o które mieszkańcy nawet nie występowali (jak np. drogę serwisową w okolicy stacji Księcia Janusza, gdzie mieszkańcom zabytkowego domu wycięto spod domu zieleń, wyłożono kostką a obecnie odmawia się interwencji straży miejskiej do zastawionej bramy, bo przecież to droga wewnętrzna).
Widać, że pod spodem idzie metro. Czuć piniondz.
Wystarczy jednak przekroczyć al. Prymasa Tysiąclecia i nagle Górczewska zmienia się w uporządkowaną, piękną miejską aleję.
Obietnice zamiast konkretów
Niestety, obecnie plan budowy metra w Warszawie działa trochę tak jak godnościowe autostrady PiSu. Dla niezorientowanych – ściana wschodnia w Polsce, czyli województwa przy granicy z Litwą, Białorusią, Ukrainą – wymiera w zasadzie od początku transformacji ustrojowej.
Wymierała za SLD, za PO, za PiS. Ale PiS wpadł na chytry pomysł, że wybuduje się tam godnościowe autostrady typu Via Carpathia, po których nikt nie będzie za bardzo jeździł i będzie mówił, że w ten sposób przywraca godność prowincji.
Widzicie tę cieniutką kreskę przy prawej krawędzi, niewiele szerszą od krajówki? To prognozowany ruch na Via Carpathia. A to wcale nie najgorszy odcinek.
Co prawda zbyt wielu tych autostrad nie wybudowano, a reszta inwestycji leżała tak jak wcześniej, no ale godność została odzyskana. Ten zabieg zresztą idealnie na wyborców zadziałał, ponieważ krytykowanie tych autostrad spotyka się w internecie z ogromnym wyciem i rozdzieraniem szat.
Wracając do metra – tutaj partia rządząca w Warszawie może np. obiecać mieszkańcom osiedla Ruda, że będą mieli stację pośrodku osiedla (linia M4) i dzięki temu można ostatecznie odpuścić planowanie tramwaju na Gwiaździstą.
Co prawda stacja metra powstanie najwcześniej w latach 40., z pętli Marymont-Potok do pętli Gwiaździsta są raptem 2 km i byłby to koszt o rząd wielkości mniejszy od metra, ale kogo to obchodzi. Obietnica jest.
Mam wrażenie, że podobnie jest z metrem do Ursusa, Siekierki, Gocławek, Wiktoryn. Można odpuścić sobie planowanie jakichkolwiek realnych rozwiązań teraz, bo kiedyś będzie metro. Być może. Mamy taką nadzieję.
A wy? Macie jakieś zarzuty wobec Metra Warszawskiego (poza tym, że zbyt wolno powstaje)?
Wydarzyła się rzecz przezabawna, a mianowicie pan Zbigniew Janas z Tajnej Komisji Zakładowej Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność” w Zakładach Mechanicznych Ursus napisał na stronę Urząd Dzielnicy Ursus m.st. Warszawy list w którym wyraża swoje oburzenie tym, że komuś nazwa ronda u zbiegu Habicha i Posagu 7 Panien może się nie podobać.
Tak się składa, że urodziłem się w roku 1988, czyli w czasie w którym zaczęły się przemiany demokratyczne w Polsce. Nie znam zatem innego systemu politycznego niż III Rzeczpospolita, można powiedzieć, że jestem dzieckiem demokracji i wolności.
Pan Janas dorastał w czasach PRL i najwyraźniej z pewnych rzeczy wyrosnąć mu się nie udało.
Doceniam jego walkę i zaangażowanie, ale uważam, że jeżeli ktoś wolność rozumie przez zakaz wszelkiej krytyki oraz dyskusji, to najzwyczajniej w świecie do tej wolności nie dorósł. Tak już czasem bywa, że dawni bojownicy czasów autorytaryzmu w nowych realiach odnajdują się co najmniej średnio.
Niemniej jednak wrzucam jego list, bo jako zapalony demokrata wierzę w to, że każdy ma prawo do wypowiedzi – niezależnie od tego, jak ją oceniamy. Tylko powinien zawsze, podkreślam – ZAWSZE mieć z tyłu głowy, że ta wypowiedź będzie oceniana. Bo mamy do tego prawo, bo na tym polegają ideały wolności.
Także do tego, żeby uważać, że nazwa „rondo Tajnej Komisji Zakładowej Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność” w Zakładach Mechanicznych Ursus” jest za długa.
Zdarzyła się bardzo piękna rzecz – dzielnica Ursus, we współpracy z Radą Warszawy, doprowadziła do nadania jednemu z rond nazwy Tajnej Komisji Zakładowej Solidarności w Zakładach Mechanicznych „Ursus”. Jestem z tego faktu dumny, bo TKZ to także historia mojej, ale też moich przyjaciół oraz koleżanek i kolegów, działalności opozycyjnej w czasach komuny. Pomysłodawcą tej nazwy jest Fundacja dla Ursusa.
Niedawno dowiedziałem się, że grupa osób, ale nie tyle nieświadomych historii miejsca, w którym mieszkają, ile radnych tej dzielnicy – tych, co wcześniej próbowali doprowadzić do nieprzyjęcia tej nazwy – przychodzi teraz na rondo, aby robić sobie zdjęcia pod tablicą. Ale nie na pamiątkę, tylko po to, aby potem dworować z tej nazwy. Pytam, czy mają świadomość z czego, a właściwie z KOGO się naśmiewają?
Tajna Komisja Zakładowa to nie był martwy twór organizacyjny. Tworzyli ją wspaniali i dzielni ludzie, z których bardzo wielu już nie żyje.
Czuję się upoważniony, aby zabrać w tej sprawie głos. Przez dwa lata, aż do dnia powstania Solidarności, pracowałem jako elektromonter w Zakładach Mechanicznych „Ursus” i choć nie byłem mieszkańcem tej dzielnicy, to właśnie tu jakiś czas ukrywałem się. Byłem przewodniczącym ursuskiej Solidarności i potem członkiem władz podziemia. Można też powiedzieć, że byłem szefem szefów Tajnej Komisji Zakładowej, gdyż przywódcy podziemnej solidarności ściśle współpracowali z TKZ-tem. Spotykaliśmy się regularnie i razem ustalaliśmy plany działania.
Moja historia to 11 lat walki o niepodległość. Przeżyłem wszystko: lata ukrywania się, dziesiątki aresztowań i więzienie. Latały za mną listy gończe. Moja rodzina, jak i rodziny pozostałych opozycjonistów, była śledzona przez bezpiekę. Nasze dzieci miesiącami, albo i latami, nie widziały jednego z rodziców. Może ktoś poważy się powiedzieć, że to właściwie taka typowa historia. Jednak to ja wyleciałem z roboty za moją działalność przeciw władzy komunistycznej! Wraz z rodziną przetrzymałem sześć lat bezrobocia w czasach, gdy nikt jeszcze o czymś takim nie słyszał. Mówię to dlatego, aby wzmocić siłę mojego mojego przekazu.
TKZ powstała tuż po wprowadzeniu stanu wojennego. Ludzie, którzy kierowali Solidarnością, albo dostali wyroki i poszli do więzienia, albo byli internowani, albo, tak jak ja, zeszli do podziemia. Ukrywając się, nie bylibyśmy w stanie przetrwać bez kolegów i koleżanek, którzy pracując w Zakładach, w ukryciu kierowali Tajną Komisją Zakładową. Było kilku szefów Komisji. Dlaczego? Bo aresztowania nie były rzadkością. Ktoś szedł do więzienia, to wtedy ktoś go zastępował. Ale wracali i działali dalej! Większość z nich aż do ’89 roku. Zobaczcie, ile to jest lat! To nie jest miesiąc, czy dwa, to są długie lata walki.
W 80% byli to robotnicy, niektórzy jedyni żywiciele rodzin! Więzieni, wyrzucani z pracy, z „wilczym listem” bez szans na zatrudnienie w państwowych fabrykach.
Tyle było wspaniałych postaci zaangażowanych w działalność Tajnej Komisji Zakładowej: Bogdan Bujak – jedyny żyjący szef TKZ, Bogdan Rogowski – prawdziwy robol od ciężkiej pracy przy traktorach, Czesio Latusek, Janina Górecka, Stasio Romanowski, Janusz Kucharczyk i Marek Jarosiński, który organizował strajki w ’89 roku. Pragnę też wymienić Jerzego Domżalskiego, autora książki „Gdy chcieliśmy być wolni”, który teraz spisuje historię Ursusa.
Ursus ma jedną z piękniejszych kart w historii Polski i Warszawy. Nie znam drugiej dzielnicy tak zasłużonej w walce o niepodległość, ale nie tylko. Ursus to również historia nowoczesnego polskiego przemysłu. To dzielnica wyjątkowa, bo jej historia splatała się z historią walki różnych pokoleń o wolność i niepodległość Polski: AK, KOR i Czerwiec ’76 roku, Solidarność nadziemna i ta podziemna w stanie wojennym.
I nagle pojawia się kilka osób, które albo nic nie wiedzą o historii miejsca, z którego kandydowali na radnych, albo (o zgrozo!) ich to nie interesuje.
Zwracam się nie tylko do tych, którzy drwią i umniejszają znaczenie Tajnej Komisji Zakładowej, ale też do tych mieszkańców Ursusa, którzy wybrali owych naśmiewców, oddając im prawo do decydowania. Jeżeli ponownie zechcą kiedyś kandydować do władz, nie zapomnijcie im drwin z ludzi, którzy za walkę o Waszą i ich wolność oraz demokratyczną Polskę zapłacili straszliwą cenę swojego życia i udręki przez całe lata. Dziś, w wolnym kraju, można ot tak sobie z czegoś kpić i nie pójść za to siedzieć. W czasach Komisji byłoby inaczej.
I jeszcze słów kilka do osób, które śmieszy nazwa, bo co to znaczy „ za długa”? Najpierw poznajcie historię a potem zabierajcie głos, bo można wstydzić się przez całe życie za to, co się powiedziało, napisało czy zrobiło.
Nie ma zgody na naśmiewanie się z ludzi, którzy wywalczyli wam wolność.
Zbigniew Janas
PS. Zwracam uwagę na to, że w liście autor użył pełnej nazwy Tajnej Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność” w Ursusie tylko raz, w pozostałych przypadkach używając form skróconych.
Dzięki Waszym 1585 głosom zostałem radnym dzielnicy Ursus;
Żeby to zrobić odpukałem 2083 mieszkania i odbyłem 717 rozmów;
Złożyłem 91 interpelacji dotyczących ważnych dla mieszkańców tematów;
Napisałem 12 podsumowań inwestycji na terenie dzielnicy;
Wziąłem udział w 23 z 25 posiedzeń oraz 128 z 148 głosowań;
Zabierałem głos 212 razy, co zajęło łącznie 178 minut wypowiedzi;
Wysłałem 261 maili do instytucji miejskich i dzielnicowych (z prywatnej skrzynki);
…oraz 47 ze skrzynki radnego;
Złożyłem w imieniu grup radnych 3 inicjatywy nazewnicze, z których 1 została odrzucona (Rondo ZM “Ursus”) i 2 przyjęte (ul. Marka Leykama, skwer Stefana Putowskiego);
Złożyłem 1 wniosek o uchylenie uchwały Rady Miasta (Rondo Tajnej Komisji Zakładowej NSZZ “Solidarność” w Ursusie);
Brałem udział w 4 zbiórkach podpisów (rejestracja list wyborczych, petycja ws. autobusów ekspresowych, petycja ws. remontu kładki na PKP Gołąbki i ws. zachowania drzew w Eko Parku).
Byłem jednym z prowodyrów awantury o katastrofalny stan PKP Ursus Północny, która ostatecznie doprowadziła do rozpisania przetargu na remont przystanku.
Dwa z moich projektów do Budżetu Obywatelskiego wygrały tegoroczne głosowanie, a pozostałe dwa (z poprzedniego roku) zrealizowano “w terenie”.
Czy to dużo? Oceńcie sami. Na pewno chciałoby się więcej, ale na energię do prowadzenia działań w Waszych imieniu mocno wpłynęła pewna mała dziewczynka, która przyszła na świat w lutym 2024 roku.
Z tego powodu proszę o trochę wyrozumiałości dopóki nie pozwoli mi skutecznie przesypiać nocy.
Właśnie wróciłem z wakacji u naszych północno-wschodnich sąsiadów, i nie byłbym sobą, gdybym w trakcie wyjazdu nie podpatrywał rozwiązań związanych z infrastrukturą oraz działaniem miasta jako-takiego.
Historia
Litwa to kraj, który w przeciwieństwie do Polski nie zachował nawet “satelickiej” niepodległości po IIWŚ, tylko został włączony w skład ZSRR jako jedna z republik członkowskich. Nie zdziwiło mnie więc, że tuż po odzyskaniu niepodległości kraj ten był w absolutnym ogonie statystyk dotyczących bezpieczeństwa ruchu drogowego – Polska w latach 90. też była drogową rzeźnią, na ulicach samej Warszawy ginęło kilkaset osób rocznie (szczyt wyniósł aż 314 ofiar w 1991 roku).
Demografia
Podczas gdy Polska zmaga się z długotrwałym niżem demograficznym, Litwa w zasadzie przeżywa demograficzną zapaść. Po otwarciu granic Unii Europejskiej z kraju wyjechało mnóstwo osób, a te które zostały, nie za bardzo chcą rodzić dzieci.
Bezpieczeństwo ruchu drogowego
Litwini postanowili dodać 2 do 2 i wyszło im, że zabijanie pozostałej populacji przez bezsensowne wypadki drogowe im się nie opłaca i koło 2019 roku postanowili dokręcić śrubę piratom drogowym, pijanym kierowcom itd. Spadek liczby ofiar od 2019 do 2022 roku wyniósł aż 35% i sprawił, że Litwa spadła w tej niechlubnej statystyce poniżej średniej unijnej. Rok 2023 wyglądał już gorzej (wzrost o 30% rdr), ale liczba ofiar nadal jest niższa o 14% od 2019 roku.
W tym krótkim artykule postaram się pokazać, co na Litwie mogło zadziałać, a czego mogą się od nas nadal nauczyć (a wbrew pozorom mamy trochę powodów do zadowolenia).
Brak parkowania na chodnikach
To jest absolutny szok kulturowy na Litwie. Nie ma parkowania dwoma kołami na chodniku, nie ma parkowania na chodniku “tylko na chwilę”. Po prostu nie ma go wcale. Niezależnie od tego czy mówimy o małej wiosce czy dużym mieście, to zjawisko po prostu nie istnieje.
Korzyści z tego są znane – praktycznie nie istnieje w statystykach kategoria potrąceń na chodnikach (w Polsce nadal częste), chodniki dłużej nie potrzebują naprawy.
Nie wiem, jak Litwinom udało się pozbyć tego postsowieckiego zwyczaju, podejrzewam, że chodzi o drakońskie i nieuchronne kary oraz powszechność parkowania na jezdni. Nie zauważyłem, żeby ktoś robił tak jak na Gierdziejewskiego, czyli utrzymywał pasy ruchu po 5 metrów i wypychał parkowanie na chodnik – z szerokiej jezdni praktycznie zawsze były wytyczone albo pasy rowerowe, albo parking, albo i jedno i drugie. Tego zdecydowanie powinniśmy się od nich uczyć.
Ktoś może teraz powiedzieć “ale spójrz na średnią gęstość zaludnienia na Litwie i w Polsce”. Na ten przykład Warszawa ma gęstość zaludnienia 3600 os/km², a Wilno 2000 os/km². Duża różnica.
Jednocześnie Litwa jest bardziej zurbanizowana (68% do 60%) od Polski, ergo jest tam więcej pustych przestrzeni, ale ludzie bardziej trzymają się ośrodków miejskich.
Tymczasem (prawie) nikt nie chce parkować w pustych miejscach. Wszyscy chcą parkować w miastach czy wsiach, bo tam są rzeczy, które ich interesują. Miejscowości turystyczne, które odwiedzałem były nabite zmotoryzowanymi turystami (do Połągi i Świętej nie dojedżają pociągi). Mimo tego, wszyscy grzecznie szukali miejsc wyznaczonych.
Ba, każda z tych miejscowości miała wprowadzone parkowanie płatne podzielone na kilka stref cenowych…
To chyba najbardziej „polskie” parkowanie jakie znalazłem – ale nadal ten bieda-chodniczek od strony jezdni to miejsca wyznaczone, a nie dziki parking!
Trudno też mówić, że Litwa jest dużo mniej zmotoryzowana od Polski – u nas jest to ok. 680 pojazdów na 1000 mieszkańców, na Litwie 560 pojazdów na 1000 mieszkańców (nie wnikam tutaj w „martwe dusze” w CEPiKu oraz inne technikalia – to po prostu porównanie jednej statystyki krajowej do drugiej). Także podtrzymuję tezę, że to nie o gęstość zaludnienia chodzi, lecz o kwestię kultury (albo raczej jej braku u elementu parkującego na chodnikach).
Progi zwalniające
Litwini najwyraźniej uznali, że większość wypadków ma miejsce na szerokich, postsowieckich ulicach w małych miasteczkach i stwierdzili, że czas temu zaradzić. W związku z tym na drogach prowadzących przez miasteczka masowo zaczęły powstawać progi wyspowe. Litwinów nie obchodzi, czy daną jezdnią jeżdżą autobusy czy TIRy, progi mają być i basta. Jeden próg widziałem nawet na przejściu dla pieszych przez drogę kategorii “A” (czyli taką ich krajówkę, nie autostradę – na tych przejść nie uświadczymy).
Ślady ich budowy widać praktycznie w każdym miasteczku. I oczywiście nadal są miejsca, gdzie ich nie ma, choć powinny być. Ale w porównaniu do Polski widać ogromny postęp. U nas po powrocie przywitały mnie takie widoki:
W porównaniu do zdjęcia Google miejscowość przeszła remont… ale tylko chodników. Jezdnia została taka, jaka jest. Zero progów, zero azyli, zero parkowania na jezdni – wszystko mimo tego, że obok otwarto nowiutką S61.
Najwyraźniej jako naród po prostu lubimy, jak ktoś morduje nasze dzieci na przejściu dla pieszych ¯\_(ツ)_/¯
Fotoradary
Nie znam szczegółów programu dotyczącego fotoradarów na Litwie, ale ewidentnie znajdują się na wszystkich krajówkach oraz autostradach. I to nie w formie żółtych skrzynek, a niepozornych kamer znajdujących się na słupach. Oczywiście – jest znak ostrzegawczy. Na autostradach znajduje się ok. 350 metrów wcześniej, więc czas na reakcję nie jest zbyt duży. Na drogach niższej klasy ostrzeżenia pojawiają się wcześniej.
Efekt? Na drogach praktycznie nie ma Sebków Majtczaków jadących 340 km/h i próbujących zabić jakąś niewinną rodzinę. Oczywiście też nie jest idealnie, czasem ktoś mrugnie długimi podczas wyprzedzania, a ponadto kierowcy nie za bardzo utrzymują prawidłowy odstęp na autostradzie. Ale w porównaniu do polskich dróg? Niebo a ziemia.
Czego Litwini mogą nauczyć się od nas?
Jak wynika ze statystyk, największy wzrost liczby wypadków od 2019 dotyczył regionów Wilna oraz Kowna. Zupełnie nie jestem zaskoczony. Wilno odwiedziłem 6 lat temu, Kowno i Kłajpedę w tym roku i muszę powiedzieć, że o ile “na prowincji” Litwini zrobili ogromny postęp w dziedzinie bezpieczeństwa ruchu, tak polskie miasta… wyglądają po prostu lepiej.
Kłajpeda na ten przykład wita nas gigantycznym rondem bez sygnalizacji, które wywołuje dreszczyk emocji przy próbie wjechania i opuszczenia go.
Przejścia dla pieszych? Często niewidoczne, zarośnięte, przysypane żwirem. Bardzo dużo wysokich krawężników, niedostosowanych do potrzeb osób z niepełnosprawnościami. Dużo przejść przez kilka pasów bez sygnalizacji (wiem, u nas też są – ale mam wrażenie, że w Warszawie było ich o wiele mniej).
Drogi wydają się być jeszcze szersze niż u nas, a do tego oznakowanie poziome jest notorycznie powycierane (nie mówiąc o tym, że samo wymalowanie przejścia dla pieszych za pomocą dwóch linii jest dużo mniej czytelne).
I oczywiście po raz kolejny znowu nie jest tak, że na Litwie w miastach wszystko jest źle, a u nas wszystko dobrze.
Tam też widać miejsca, w których zadbano o bezpieczną infrastrukturę dla pieszych i rowerzystów, u nas też są ulice, które nie mają sensu dla nikogo.
Podsumowanie
Mam wrażenie, że proporcje w Polsce i na Litwie są odwrócone. Tam to małe miasteczka i drogi krajowe stawiają mocno na bezpieczeństwo ruchu drogowego, u nas raczej metropolie (a przede wszystkim Warszawa, której mam dużo do zarzucenia, ale jednak w statystykach dotyczących wypadków stale idzie w dół mimo bardzo intensywnego ruchu drogowego).
Tak czy inaczej, życzę zarówno Litwinom jak i Polakom, żeby dalej konsekwentnie dążyli do poprawy warunków życia w swoich krajach oraz ograniczania liczby ofiar na drogach. Wojnę z chamstwem i piractwem drogowym trzeba toczyć dopóki bije w nas krew i dopóki Sebki Majtczaki chodzą po tym świecie bezkarne.
PS. To nie jest profesjonalna analiza. Odrobiłem jakieś 30 minut riserczu i robiłem zdjęcia na wakacjach, a ten tekst to felieton pełen luźnych spostrzeżeń. Także jeżeli masz jakieś fachowe uwagi, daj znać, chętnie się do nich odniosę 🙂
PS2. Jeżeli szukaliście polecajki wakacyjnej – w 100% polecam Połągę i Świętą, ale nie nastawiajcie się na to, że na Litwie jest bardzo inaczej niż nad polskim morzem. Może jest trochę spokojniej, ale to nadal klimat kojarzący się z Sopotem czy Jastrzębią Górą, a do dzikiej plaży trzeba kawałek przejść (czyli w sumie jak u nas). Paragony grozy budzą mniejszą grozę, bo są w Euro, ale tanio wcale nie jest.
W ramach jednego wypadu można też odwiedzić Lipawę i Kłajpedę – obie te propozycje są ciekawe, choć z różnych powodów. Kłajpeda to nowoczesne, bałtyckie miasto które tętni życiem, Lipawa – postsowieckie miasto portowe z wieloma pamiątkami po ZSRR ale też świetnymi, hipsterskimi lokalami skrytymi w portowych uliczkach. Także dla każdego coś ciekawego 😉
Dziś będzie krótka opowieść o hejcie w sieci i poza nią.
Wiem, że Praga-Północ interesuje większość moich czytelników tak jak zeszłoroczny śnieg, ale ta opowieść ma charakter uniwersalny, ponieważ tak naprawdę mówi o arogancji władzy, hejcie i tym, jakie przynosi on w dłuższej perspektywie konsekwencje.
Hejt na lokalnych działaczy
Gdy przeprowadziłem się na Pragę, mocno zaangażowałem się w stowarzyszenie Porozumienie Dla Pragi. W wyborach nie uzyskaliśmy ani jednego mandatu, ale działaliśmy dalej, przede wszystkim punktując radnych ugrupowania Kocham Pragę oraz ich wyjątkowo fatalnych członków zarządu dzielnicy – Dariusza Wolkego oraz Dariusza Kacprzaka.
To punktowanie nie za bardzo im się spodobało, więc zaczęli regularnie obsmarowywać nas w swoich mediach – mianowicie Przeglądzie Praskim prowadzonym przez radnego Kamila Ciepieńkę. Potem zaczęło się suflowanie tematów hejterowi z Portalu Warszawskiego, aby pisał artykuły wymierzone w działaczy Porozumienia dla Pragi – w tym mnie.
Paszkwil ten do tej pory był wykorzystywany przez moich przeciwników – nawet w tych wyborach. Przodował w tym pewien radny z długim stażem oraz jego koleżanki, koledzy i anonimowe konta.
Nic to nie dało, procentowo zrobiłem najlepszy wynik w dzielnicy.
Kocham Pragę przegrywa wybory
Wybory na Pradze potoczyły się dość zabawnie. Radny Ciepieńko – ten od pogróżek – dał się nagrać, jak wymachiwał nożem i groził działaczom Porozumienia dla Pragi w trakcie wieszania banerów. Startował z jedynki, mandat utrzymał, choć stracił głosy w stosunku do 2018 roku. Przeskoczyła go startująca z drugiej pozycji z list Lewicy, MJN i Porozumienia dla Pragi Wanda Grudzień.
Tymczasem wieczny Jacek Wachowicz, „niezniszczalny” szef Kocham Pragę przegrał w swoim okręgu z Krzysztofem Michalskim – o ponad 200 głosów.
Ostatecznie mimo brudnej kampanii (o której możecie przeczytać w tym poście autorstwa jednego z niezależnych obserwatorów wyborczych) Kocham Pragę utrzymało swoje mandaty, ale straciło zdolność koalicyjną. Przestali być „kingmakerem” na Pradze. Nikt ich nie chce. Czeka ich 5 chudych lat po dwóch dekadach dominowania lokalnego samorządu.
Porozumienie Dla Pragi w koalicji z Nową Lewicą, Lewicą Razem i Miasto Jest Nasze zdobyło łącznie 6 mandatów i będzie współrządziło dzielnicą razem z Koalicją Obywatelską. To naturalny wybór, ponieważ nie ma innej matematycznej większości. KO nie pójdzie z PiS, KO z Kocham Pragę nie będzie miało większości, PiS i KP w ogóle nie są większości blisko.
Po 6 latach hejtu koalicjanci na pewno nie zapomną swoim konkurentom żadnego złego uczynku. Jest wiele afer do rozliczenia i wierzę, że moi przyjaciele z prawego brzegu rozliczą je co do najmniejszego szczegółu. Myślę, że wiele karier związanych z Urzędem Dzielnicy, ZGNem oraz innymi instytucjami opanowanymi przez Kocham Pragę może również ulec delikatnej korekcie i rewizji.
Wnioski na przyszłość
Jaki to ma związek z Ursusem?
Cóż, każda władza się kończy. Nawet taka, która trwa od lat i wydaje się być nienaruszalnym monolitem. Warto dobrze przemyśleć, czy najlepszą metodą walki z konkurencją jest hejt i obsmarowywanie – żeby po kilku latach nie okazało się, że zostaje się z ręką w nocniku oraz łatką awanturników którzy grożą dzieciom pobiciem i wyskakują do ludzi z nożem.
Dziękuję za wszystkie głosy i zapraszam do podsumowania kampanii!
Na listy załapałem się na jakieś 2 tygodnie przed oficjalnym ogłoszeniem składu, także czasu było mało. Ale po ostatniej odmowie kandydowania na Pradze, gdzie BYĆ MOŻE pomógłbym Porozumieniu dla Pragi zdobyć mandat do Rady Dzielnicy (zabrakło kilkudziesięciu głosów) nie mogłem odmówić.
Po prostu uznałem, że “wszystkie ręce na pokład” – a przy okazji nauczę się, jak taka kampania wygląda.
Cele
Głosy: Poniżej 500 porażka, powyżej 1500 sukces, powyżej 5000 zwycięstwo.
Kraj: Lewica powyżej 12% = sukces, PiS spada z rowerka = zwycięstwo.
Warszawa: 4 mandaty dla Lewicy w okręgu 19 = zwycięstwo.
Wyniki
Czy 2298 głosów to dużo? To zależy. Według znajomego, starego wyjadacza z Lewicy mogłem liczyć na maksymalnie 500.
Jacek Wachowicz, wiceburmistrz Pragi, który startował z 2 miejsca na liście bezpartyjnych i przez 3 miesiące sypał pieniędzmi Urzędu Dzielnicy na kampanię zdobył 1000. Aleksander Pociej, trzykrotny senator startujący z 20. miejsca listy KO zdobył 5260. Wiktoria Lasota startująca z 21 miejsca na liście Lewicy zgarnęła 3253 głosy. Jeżeli chodzi o Warszawę, to na 22 miejscu nikt nie wydrapał więcej głosów ode mnie. Poniżej (poza ostatnimi, premiowanymi miejscami) tylko Przemysław Desperat z Trzeciej Drogi miał wyższy wynik – 2639 głosów.
Zgodnie z wyznaczonymi przed kampanią celami osiągnąłem zatem sukces. Skończyłem na 11 pozycji, przy starcie z 22. Słowem, spoko. Dużym testem było to, co powiedzą o mnie sąsiedzi z Ursusa. Skończyło się na 4. wyniku w komisji 703 (170 głosów, za Tuskiem, Koboską i Mentzenem) oraz 278 głosów w całej dzielnicy. Był to mój nalepszy wynik w Warszawie – chciałoby się więcej, ale chyba w wyborach ogólnokrajowych to tak nie działa. Tak czy inaczej dziękuję za zaufanie, bardzo wiele to dla mnie znaczy.
Ogólnokrajowo – porażka, nie ma co ukrywać. Jako opozycja zwyciężyliśmy, ale Lewica była z tej opozycji ostatnia.
Na poziomie Warszawy skończyło się na utrzymaniu liczby mandatów, czyli nie sukces, ale też nie porażka. Szkoda, że Agata Diduszko-Zyglewska skończyła poza podium mimo 24 tys. głosów, to wspaniała radna Warszawy i na pewno bardzo by nam pomogła w Sejmie.
Wnioski
Sama polityka na poziomie Sejmowym mnie niestety nie interesuje, jest za bardzo frakcyjna i kalkulacyjna, mi zależy na konkretnych celach i postulatach. Dlatego już się więcej do Sejmu nie wybieram, na pewno nie w tej dekadzie. Samorząd jest dla mnie po prostu ciekawszy.
W liczbach – 2000 plakatów, 18000 ulotek, 20 banerów, 3 miliony wyświetleń na TikToku, półtora miesiąca ciagłego niewyspania, czytania sondaży, kręcenia filmów, biegania i jeżdżenia po mieście. Pewnie ze 150 litrów paliwa i +3 kg w górę.
Małe radości
Bardzo chciałem przeskoczyć agresywnych hejterów i stalkerów ze StopKorkom i grupy “Jak Będzie na Woonerfie” i wygląda na to, że się udało, także to mam już z głowy. Jeżeli doliczymy do tego wynik Janka Popławskiego z Trzeciej Drogi to wychodzi na to, że dwóch aktywistów jest wartych więcej głosów niż cała grupka motoaktywistów.
To zresztą wybory, w których frakcja skrajnie prosamochodowa poniosła sromotną porażkę – Pociej, Poncyljusz, Wysocki, Krajewski, Lisiecki, Wachowicz, Kacprzak, Bartyzel, Skwierawski – żaden z nich nie uzyskał dobrego wyniku i żaden nie wszedł do Sejmu.
W przypadku Pocieja to uderzające o tyle, że wydał na kampanię co najmniej 150 tysięcy złotych sądząc po bannerach i billboardach, a zebrał 2,5 razy więcej głosów ode mnie. Po trzech kadencjach w Senacie!
Co dalej?
Na pewno wezmę udział w post mortem tej kampanii i przedstawię swoje rekomendacje, na poziomie strategii do sztabu się pchać nie chcę, natomiast mam swoje zastrzeżenia odnośnie organizacji, konwencjozy, zupełnego położenia internetu oraz silosowości trzech podmiotów Lewicy.
Bardzo dobrze współpracowało mi się lokalnie z Trzecią Drogą dzięki Michałowi Sutyńcowi i mam nadzieję, że ta współpraca będzie trwała. Wbrew opiniom sporej części komentariatu w Polsce 2050 jest bardzo wiele osób które społecznie są bliżej lewicowych ideałów niż się niektórym wydaje. Na poziomie lokalnym to w ogóle nie widzę między nami różnicy – chcemy samorządu przyjaznego dla obywatela, dbania o zieleń w mieście, uwzględniania potrzeb wszystkich grup mieszkańców, bezpieczniejszych dróg, lepszej infrastruktury – nie ma się tutaj o co kłócić.
Ukłony także dla lokalnych działaczy Koalicji Obywatelskiej, którzy do końca respektowali pakt o niezaklejaniu się opozycji. Był pewien młody i ambitny działacz tej partii, który w ostatnich godzinach się wyłamał, ale z litości nie będę tu wymieniał jego nazwiska (choć Ursus pewnie dobrze wie, o kogo chodzi).
Podsumowanie
Koszt mojej kampanii to jakieś 7000 zł, więc w kategorii pieniądze/głosy wyszła bieda – trochę ponad 3 zł za głos. Z drugiej strony, w przypadku Pocieja wyszło pewnie około 27 złotych za głos. Na pewno nigdy więcej nie kupię bannerów – to strata pieniędzy, działają tylko jeżeli przyjmie się taktykę Mejzy i zaklei się nimi cały powiat. Plakaty na słupach działają, ulotki też – choć oczywiście jest to skrajnie nieefektywne w porównaniu do np. internetu albo po prostu zaangażowania lokalnego.
Jestem też w ogromnym szoku, że przesłaliście mi tyle pieniędzy na kampanię. Wzięło mnie to z zaskoczenia i jest to mega pozytywna rzecz.
Najlepszy moment kampanii to było wożenie herbaty do ludzi tkwiących w komisji 703 i powiem Wam, że właśnie dla takich momentów warto angażować się społecznie. Wielkie dzięki dla Kuby Czajowskiego z Miasto Jest Nasze, który zadzwonił i powiedział, że musimy jakoś pomóc sąsiadom. Oraz dla wszystkich, którzy się w akcję włączyli. Szacunek dla Was. Dla stojących w kolejce i członków komisji wyborczej również. Natomiast karny jeżyk dla osób, które dopuściły do takiego sajgonu mimo wielokrotnych ostrzeżeń m.in. osób z Bezpiecznego i Zielonego Ursusa.
Wykorzystałem cały tegoroczny urlop na remont, więc kampanię robiłem dzieląc czas między pracę, syna, żonę, psy i ulicę. Wiem, że było mnie za mało na ulicach. Ale inaczej się nie dało, po prostu.
Raz jeszcze dziękuję wszystkim za zaufanie – sąsiadom, dalszym sąsiadom, głosującym z zagranicy oraz dwóm pracownikom platform wiertniczych, którzy postawili krzyżyk przy moim nazwisku.
PS. Ostatnie podziękowanie trafiają do:
Rafała „Archiego” Roszkiewicza, który pomógł mi zaplanować kampanię i chyba zrobił to całkiem nieźle, sądząc po wyniku. Oraz dla fundacji Pogoń Ruska za polecajkę i ciężką robotę na rzecz wolnej Ukrainy.
Radnego Warszawy Marka Szolca, który namówił mnie do wzięcia udziału w wyborach.
Radnej Warszawy Agaty Diduszko-Zyglewskiej oraz całego jej sztabu wyborczego za wspaniałą, choć bardzo intensywną współpracę.
Karola Bąkowskiego, kolegi z listy z którym wspólnie krążyliśmy po Ursusie i ogarnialiśmy bannery, plakaty i ulotki.
Jeremiego Czarneckiego z ursynowskiego koła Lewicy, który okazał się być świetnym sojusznikiem na niezbyt łatwe czasy.
Całego Porozumienia dla Pragi, które robiło za mnie robotę na mojej dawnej dzielni.
…oraz wszystkich tych, którzy mi pomogli. Taty, mamy, żony, syna, wpłacających na kampanię, pomagających roznosić ulotki, wspierających w sieci, oglądających na TikToku. Jesteście wspaniali.
PS2. Nieżyczliwi hejterzy mówią, że te głosy to za nazwisko. Pewnie mają w jakimś stopniu rację – rozpoznawalne imię i nazwisko pomaga w życiu. Ale jednak te 170 głosów w komisji numer 703, które wykręciło 7 p.p. ponad średni wynik Lewicy w Ursusie, to jednak na 100% moi sąsiedzi, którzy postanowili zaufać mi w tych wyborach – nawet jeżeli mieli w planach zagłosować na inną partię. I to się dla mnie najbardziej liczy.
Już 15 października 2023 wybory do Sejmu i Senatu – jeżeli do tej pory nie głosowałeś/aś w Ursusie, a masz takie plany, warto już teraz zadbać o zabezpieczenie swojego prawa do głosu.
Jeżeli przeprowadzałeś/aś się w ciągu ostatnich kilku lat, również warto na wszelki wypadek sprawdzić, czy wszystko jest w porządku – niedawno miała miejsce migracja danych do nowego rejestru i podobno nie wszyscy są poprawnie przypisani do swoich komisji.
Po zalogowaniu się przez mObywatela lub bankowość online dowiesz się, do której komisji wyborczej jesteś obecnie przypisany/a. Jeżeli to twój obecny obwód wyborczy – wszystko jest w porządku i nie trzeba nic dalej robić.
ZMIEŃ OBWÓD WYBORCZY
Jeżeli mObywatel pokazuje nieprawidłowy obwód wyborczy, warto go zawczasu zmienić. Można to zrobić bezpośrednio na stronie klikając w przycisk “ZŁÓŻ WNIOSEK”.
Możesz też skorzystać ze strony:
➡️ www.gov.pl/web/gov/zmien-miejsce-glosowania
Jeżeli nie masz jeszcze meldunku, będziesz musiał/a załączyć dokumenty, np. rachunki z nowego miejsca zamieszkania. Jeżeli tego nie zrobisz, urzędnicy z ratusza sami się z Tobą w tej sprawie skontaktują, ale im bliżej do wyborów, tym mniej będzie czasu na załatwienie formalności, więc lepiej zrobić to już teraz.
I korzystając z instrukcji krok po kroku złóż wniosek o głosowanie za granicą. Będą potrzebne numer PESEL, ważny paszport, adres pobytu za granicą oraz adres email i numer telefonu. Potem kliknij na czerwony tekst “ROZPOCZNIJ REJESTRACJĘ” w lewym dolnym rogu strony.
ZAŁATW SPRAWĘ W URZĘDZIE
Jeżeli nie korzystasz z mObywatela, możesz także udać się do dowolnego urzędu gminy w terminie do 12 października i zmienić obwód wyborczy ALBO pobrać zaświadczenie o prawie do głosowania, które upoważni Cię do głosowania w dowolnej komisji wyborczej w Polsce, za granicą lub na polskim statku morskim. Uwaga, zaświadczenie jest jednorazowe i zgubienie go sprawi, że nie będziesz mógł/mogła oddać głosu w wyborach!
Zapraszam do lektury aktualności za czerwiec, lipiec i sierpień 2023 roku. Działo się dużo, choć wyczekiwanego końca budowy Habicha ani remontu Posagu nie doczekaliśmy.
Ogłoszenie
Drodzy czytelnicy, startuję w wyborach do Sejmu z ramienia Lewicy. Czy się uda? Zobaczymy. Przede wszystkim chcę wesprzeć listę, na której numerem 3 jest obecna radna Warszawy Agata Diduszko-Zyglewska, która regularnie pomaga nam w popychaniu tematów ursusowych do przodu.
Nie znaczy to też, że porzucam działanie na rzecz Szamot, wręcz przeciwnie, po wyborach planuję zaangażować się ze zdwojoną siłą w Bezpieczny i Zielony Ursus.
Niemniej jednak do 15 października możecie spodziewać się na blogu treści związanych z wyborami, mam nadzieję, że będzie to dla Was do przeżycia. Oczywiście zachęcam z całego serca do głosowania na nr 22 na warszawskiej liście oraz do wpłacania pieniędzy na kampanię Lewicy!
Postępy w budowie Szkoły i Przedszkola na Hennela
Zaczniemy od dobrych wieści z budowy zespołu szkolnego przy Hennela – na szkole wisi już wiecha, wstawiane są okna. Przedszkole rośnie jak na drożdżach dzięki konstrukcji modułowej. Wygląda na to, że terminy – przedszkole na 1 września 2024, szkoła na 1 września 2025 – nie są zagrożone.
Dzielnica ogłosiła też przygotowania do budowy żłobka niedaleko Posagu 7 Panien, ale póki co jeszcze nie ma konkretów co do terminów budowy.
Złożyliśmy wniosek o utworzenie Rady Osiedla Szamoty
W końcu udało się złożyć wniosek o utworzenie Rady Osiedla – zebraliśmy jako stowarzyszenie Bezpieczny i Zielony Ursus 750 “papierowych” podpisów mieszkańców Szamot, dokument trafił do p. Przewodniczącego Rady Dzielnicy, czekamy na informację zwrotną. Mamy nadzieję, że wniosek zostanie przeprocesowany szybko i sprawnie a wybory do Rady Osiedla odbędą się jeszcze przed wyborami samorządowymi w 2024 roku.
Piknik sąsiedzki 2023
Lipcowy piknik sąsiedzki okazał się być sukcesem mimo tego, że od początku krążyły nad naszymi głowami deszczowe chmury. Relację z eventu wrzuciliśmy na stronę na Facebooku, na przyszły rok planujemy więcej!
Rozbiórka dawnej RPZ Szamoty
W momencie gdy piszę te słowa, dawny budynek RPZ Szamoty, czyli niebieski blaszak “Energetyki Ursus” przy ulicy Gierdziejewskiego jest już wyburzony do końca. Tym samym kolejny fragment zakładów znika z krajobrazu Ursusa, choć niezbyt wartościowy i urodziwy. W jego miejscu ma powstać osiedle firmy Equilis, ale na ten moment nieznane są żadne wizualizacje i projekty.
Doświetlenie ulic w Ursusie
Zarząd Dróg Miejskich planuje doświetlić kolejne przejścia dla pieszych w Ursusie – niestety tym razem nie będą to przejścia w okolicy Szamot. Niemniej jednak warto odnotować ten fakt – wybrane w tym roku lokalizacje to ul. Regulska oraz skrzyżowanie ul. Spisaka i ul. Bodycha.
Ratowanie bramy i murów zakładów “Ursus”
Od początku roku próbuję znaleźć sposób na remont zabytkowego muru i bramy do zakładów “Ursus” przy ul. Traktorzystów. Póki co projekt do Budżetu Obywatelskiego odrzucono ze względu na… nieuregulowane grunty. Jednak dzięki dłuższemu męczeniu duszy urzędnikom i interpelacji radnej Agaty Diduszko-Zyglewskiej (która także kandyduje do Sejmu z list Lewicy) udało się ustalić, że mur znajduje się jednak w rękach dzielnicy od lutego 2023 roku.
Na chwilę obecną sytuacja wygląda tak, że dzielnica Ursus zapowiada remont ogrodzenia, w sprawę włączył się też Mazowiecki Wojewódzki Konserwator Zabytków. Mam nadzieję, że uda się dociągnąć temat do końca i zachować ten relikt dawnych zakładów, a w perspektywie pomóc także Misji Kamiliańskiej w remoncie pobliskiego ceglanego budynku.
Dlaczego chciałbym, żeby ogrodzenie przetrwało? Cóż, to relikt najstarszej części dawnych Zakładów Mechanicznych, powstał w dwudziestoleciu międzywojennym. Biorąc pod uwagę co do tej pory spotkało zabudowania fabryczne, dobrze byłoby zachować na pamiątkę przynajmniej część – tym bardziej, że od ulicy Traktorzystów prezentuje się całkiem wdzięcznie.
Jak to wszystko wyglądało w 1928 roku możecie zobaczyć tutaj:
Remont Keniga
Dzielnica planuje wyremontowanie skrzyżowania Keniga i Orląt Lwowskich. W planach jest tylko wymiana asfaltu i krawężników, więc będzie to mikroremont skierowany głównie do pasażerów komunikacji publicznej.
Słupy energetyczne z Gierdziejewskiego do likwidacji
Po usunięciu RPZ Szamoty energetycy planują kolejne zmiany przy ulicy. Jako pierwsza ma zniknąć napowietrzna linia energetyczna znajdująca się bezpośrednio przy ulicy Gierdziejewskiego. Słupy znajdujące się w drugim rzędzie póki co zostają i nie ma planów na ich zakopywanie pod ziemię.
Przetarg planowany jest na drugi kwartał 2024 roku. Następne w kolejności do usunięcia są słupy znajdujące się przy ulicy Szamoty.
Dzielnica zapowiada nowy basen na Szamotach
Wybory blisko, także oprócz żłobka w przestrzeni medialnej zaistniała też informacja o budowie basenu tuż obok Urzędu Dzielnicy. Póki co niewiele więcej wiadomo, zapewne rządzące dzielnicą Stowarzyszenie Obywatelskie będzie w najbliższym czasie podawało więcej informacji. Znane jest miejsce, w którym miałaby powstać nowa placówka sportowo-rekreacyjna:
Przybliżona lokalizacja basenu przy Urzędzie Dzielnicy.
Poza tym terminów i konkretów brak.
Złożono wniosek o decyzję ZRID dla ul. Hennela
Dzielnica złożyła wniosek o decyzję o Zezwoleniu na Realizację Inwestycji Drogowej (ZRID) dla ulicy Tadeusza Hennela. Dlaczego nie wniosek o pozwolenie na budowę? Urząd planuje budować niezgodnie z planem zagospodarowania, mianowicie zrezygnować ze skrzyżowania ul. Hennela z ul. Dyrekcyjną.
Zaprzyjaźniony projektant drogowy wyjaśnia, że ma to związek z przepisami narzucającymi minimalny odstęp między skrzyżowaniami. Jako, że Hennela po przebudowie ma wpadać w Traktorzystów, między skrzyżowaniami z Traktorzystów i Hennela byłoby zaledwie 50 metrów. Czy to decyzja dobra czy zła – nie wiem. Mam nadzieję, że inżynierowie ruchu dobrze ją policzyli.
Stary projekt zmian na ul. Hennela oraz placu Czerwca 1976 roku.
Projekt przebudowy, który mam jest najprawdopodobniej nieaktualny, wystąpiłem do Biura Zarządzania Ruchem Drogowym i Urzędu Dzielnicy Ursus o podzielenie się nowym.
Po wydaniu decyzji ZRID dzielnica zapowiada realizację inwestycji w ciągu 9 miesięcy.
Remont Warszawskiej
MPWiK wreszcie odnowił nawierzchnię Warszawskiej. Plusy – równy asfalt, powrót drogi rowerowej i przejazdu przez skrzyżowanie, częściowy remont chodnika. Minusy – nie wykorzystano okazji na wymianę części nawierzchni drogi dla rowerów z kostki betonowej na asfalt.
Czekam na konkrety w stosunku do dalszej części remontu, szczególnie tego, czy Biuro Zarządzania Ruchem Drogowym uwzględni w planach przejście z Eko Parku do Parku Hassów.
Ogłoszono też przetarg na przedłużenie drogi dla rowerów w stronę Piastowa, ale niestety żadna firma się nie zgłosiła.
Remont Posagu 7 Panien
MPWiK odtworzyło nawierzchnię na części Posagu 7 Panien po swoich robotach. Na części, ponieważ odcinek od ul. 43 KD-D do zajezdni Mobilis został nietknięty – urzędnicy tłumaczą to przyszłorocznym remontem i obawą przed zarzutami o niegospodarność. Moim zdaniem to słaba wymówka, bo jeżeli docelowa przebudowa znowu się obsunie, to zostaniemy z ręką w nocniku.
Tak czy inaczej, to nie jedyne problemy – wymianie nie uległ także kawałek asfaltu od dawnych torów kolejowych do okolic ul. Taylora – w trakcie prac okazało się, że posypała się komora ciepłownicza Veolii. Dopóki ciepłownicy jej nie naprawią, dziury załatać nie można. W związku z tym póki co czekamy na wymalowanie pasów od miejsca awarii do zajezdni Mobilisu oraz przywrócenie plastikowych wysepek przy przejściach dla pieszych.
Jeżeli chodzi o przyszłoroczny remont – mam już projekt, zakres uległ powiększeniu – wyremontowany zostanie kawałek od 43 KD-D do zajezdni Mobilis (wcześniej miał być tylko do Herbu Oksza), poza tym w ramach inwestycji powstanie ulica Habicha oraz przebudowana zostanie ul. Kompanii AK “Goplana”. Główne zmiany w projekcie to mniej miejsc parkingowych prostopadłych, więcej równoległych. Z moich obliczeń wynika, że per saldo miejsc będzie nawet więcej, przez przeznaczenie lewego pasa na Habicha w całości pod parkowanie.
Nadal nic się nie ruszyło w kwestii przebudowy skrzyżowania z Warszawską oraz instalacji azyli dla pieszych. Projekty są gotowe już od kilku miesięcy, ale Zakład Remontów i Konserwacji Dróg nie ma mocy przerobowych.
Budowa Habicha i ulicy 43 KD-D
Choć minęło już prawie całe lato, budowa Habicha nadal leci jak krew z nosa. Jezdnia jest przejezdna w obu kierunkach od Posagu 7 Panien do Giserskiej, ale nadal trwają prace przy chodnikach i drogach rowerowych, a latarnie nie świecą.
Podobnie niemal ukończona (poza usunięciem “tymczasowych” skrzynek) jest ulica 43KD-D, za osiedlem Centro Ursus. Zieleń przy obu ulicach ma być sadzona na jesieni – wtedy jest większa szansa na utrzymanie się sadzonek.
Prace Veolii na Posagu i wyłączenie ciepłej wody
Kojarzycie dziurę na środku Posagu 7 Panien i Habicha? To ciepłownicy przełączają w tym miejscu starą magistralę na nową. Żeby skończyć to zadanie, konieczne będzie odcięcie ciepła w północnej części Ursusa.
Po latach mówienia, że się nie da w końcu się dało – powstają tymczasowe chodniki po obu stronach Habicha (jeden w sumie leży już od kilku miesięcy). Po prawdzie nie wydaje mi się, żeby były one tymczasowe – są zgodne z docelowym projektem, więc zakładam, że podwykonawca dewelopera dostał pieniądze na wykonanie ich wcześniej, żeby mieszkańcy wreszcie dali im spokój. Po przebudowie docelowej pewnie zostaną z nami na stałe.
Tak czy inaczej jest to spory sukces mieszkańców, warte odnotowanie jest także mocne wsparcie urzędników z Wydziału Infrastruktury i Remontów, którzy pilnowali deweloperów w tej sprawie.
Udało się przy okazji wyrównać dziurę przy przejściu dla pieszych koło piekarni, w którym po każdym deszczu tworzyła się gigantyczna kałuża.
Pozwolenia na budowę dróg
Oprócz Posagu 7 Panien, Habicha i Kompanii AK “Goplana” w planach na najbliższe miesiące jest też budowa kolejnego odcinka ul. Herbu Oksza (ale bez brakującego fragmentu przy Giserskiej) oraz ul. Hennela.
Aktualna mapka budowy dróg od Urzędu Dzielnicy wygląda tak:
Mapa i terminy budowy
Pozwolenia na budowę osiedli i decyzje środowiskowe
Murapol ani Equilis nie mają jeszcze decyzji środowiskowych ani pozwoleń na budowę.
Pozwolenie na budowę otrzymał natomiast Aurec Home, co oznacza, że mogą ruszać w pierwszym etapem osiedla Fabrica Ursus. To akurat bardzo dobre wieści, wreszcie jest szansa na uratowanie resztek przedwojennej zabudowy, wyburzonej po barbarzyńsku kilka lat temu.
Póki co informacja jest półoficjalna, gdy tylko pojawią się dokumenty, przyjrzę się nim uważnie.
Złożono też wniosek o decyzję środowiskową dla osiedla obok “Korursa” – to ostatni fragment Szamot wyłączony z planu zagospodarowania, więc deweloper będzie mógł osiedle ogrodzić i zbudować o piętro wyżej niż w okolicy – zakładam, że działka będzie zatem nabita 8-piętrowymi blokami do maksimum.
Wniosek złożyła nieznana szerzej spółka, nie wiadomo w imieniu którego dewelopera.
Coś dzieje się też przy budynkach Składu Skrzyń, Odlewni Aluminium i Modelarni – zaczęły się wyprowadzki firm, widać już wymalowane lokalizacje ogrodzeń.
Przegubowce na 177
Co prawda nasza petycja ws. ograniczenia cięć komunikacji nie przyniosła bezpośrednich skutków (cięć nie ograniczono, autobusów nocnych nie wprowadzono), to ZTM poszedł na pewne ustępstwa i ogłosił, że na linii 177 będą w tygodniu kursowały wyłącznie autobusy przegubowe. Ponadto ostatnie, nocne kursy będą się kończyły przy zajezdni, a nie przy Factory. Zawsze to krok do przodu 🙂
Inwazja kontenerów
Sprawa kontenerów na ciuchy rosnących na osiedlu nie jest nowa. Biznesowy sprzyja niejasny status części ulic oraz wiele dzikich działek. Niemniej jednak w ostatnich miesiącach problem eksplodował i kontenery rosną dosłownie wszędzie, nawet na działce oświatowej przy Posagu.
Jeżeli tak jak mnie kontenery działają ci na nerwy i uważasz, że to prowadzenie biznesu naszym kosztem (ustawiający nie płaci za wykorzystanie terenu i stawia je bez pozwolenia) – proszę, zgłaszaj je bezlitośnie przez aplikację 19115. Doszczętne pozbycie się ich z Szamot może zająć nawet kilka lat, ale po doświadczeniu ze Szmulek wiem, że jest możliwe – wystarczy być nieustępliwym i czujnym!
Na koniec – nowe wideo z przelotu nad ul. Posag 7 Panien autorstwa AerialViewArt:
To badanie opinii wykonane na 1015 pełnoletnich mieszkańców stolicy, w którym poruszono m.in. tematy najczęściej zauważanych problemów w miejscu zamieszkania, poczucia bezpieczeństwa a nawet… grodzenia osiedli. Za udostępnienie go dziękuję Arturowi Celińskiemu z Magazynu Miasta.
Co zatem wynika z badań opinii na temat stołecznej Straży Miejskiej?
Wyniki badania
Po pierwsze, najczęściej zauważany problem w okolicy miejsca zamieszkania to… źle zaparkowane samochody (43%). Następne są osoby niebezpiecznie jeżdżące na hulajnogach (37%) oraz osoby niebezpiecznie jeżdżące na rowerach (30%) – na te dwa problemy szczególną uwagę zwrócili seniorzy, którzy postrzegają jazdę po chodniku za bardziej im zagrażającą. Tuż za podium znalazły się zakłócenia spokoju przez głośno zachowującą się młodzież i osoby nietrzeźwe (28%).
Wyniki te potwierdzają, że mamy poważny problem związany z podziałem przestrzeni na drogach – nieprawidłowo zaparkowane auta zajmują za dużą przestrzeń, a brak wydzielonej infrastruktury rowerowej prowadzi do jazdy rowerami i hulajnogami po chodniku.
Winę ponosi częściowo też sam kształt infrastruktury rowerowej – to, w jaki sposób poprowadzono po chodniku drogi dla rowerów np. w okolicy stacji II linii metra często woła o pomstę do nieba. Ograniczona widoczność, gęste potoki pieszych i ruch rowerowy to nie jest dobre połączenie. Nawet, jeżeli do samych kolizji dochodzi rzadko, to odbiera to pieszym poczucie bezpieczeństwa.
Niestety, nie jest tak, że winna jest tylko infrastruktura – nawet na uliczkach lokalnych czasem widuje się rowerzystów śmigających po chodniku, mimo ograniczenia do 30 km/h oraz fizycznych urządzeń spowalniających ruch (np. progach). Wydaje mi się jednak, że spójna sieć dróg dla rowerów przynajmniej zmniejszyłaby skalę problemu.
Nie sposób też nie odnieść wrażenia, że postulowany przez Porozumienie dla Pragi i Miasto Jest Nasze zakaz nocnej sprzedaży alkoholu mógłby wpłynąć pozytywnie na kwestię zakłóceń porządku przez osoby nietrzeźwe…
Po drugie, mieszkańcy Warszawy postrzegają stolicę jako miasto bezpieczne, w którym nie strach chodzić nocą po ulicy (uważa tak 93% ankietowanych) – choć wyraźne jest to, że kobiety mają przed tym większe opory od mężczyzn (tylko 24% kobiet czuje się po zmroku “zdecydowanie bezpiecznie” w porównaniu do 44% mężczyzn).
Po trzecie, nie ma niemal żadnej różnicy między poczuciem bezpieczeństwa na osiedlach grodzonych (93% wskazań pozytywnych) i niegrodzonych (92% wskazań pozytywnych). Biorąc pod uwagę, jak negatywnie oddziałuje na przestrzeń grodzenie (chociażby wydłużając czas dojścia na przystanek czy do sklepu), najwyższy czas, aby Warszawa zakazała go na poziomie centralnym, w uchwale krajobrazowej oraz w poszczególnych planach miejscowych.
Po czwarte, jednym z najczęściej wskazywanych problemów w przestrzeni są hulajnogi elektryczne – zarówno pozostawianie ich byle gdzie (72%), jak i szybka jazda po chodnikach, która zagraża bezpieczeństwu pieszych (68%). “Na podium” znalazło się też niesprzątanie po psach (71%), a niewiele dalej – przechodzenie przez pasy ze wzrokiem wlepionym w telefon (63%) oraz wraki nieużywanych samochodów porzuconych w przestrzeni publicznej (55%).
Podsumowanie
Jakie wnioski płyną z badania dla mnie? Cóż, przede wszystkim widzę jak na dłoni, że nie jestem sam w walce o przyjazną, bezpieczną i estetyczną przestrzeń dookoła nas – większości mieszkańców przeszkadzają dokładnie te same rzeczy co mnie. Mamy nadzieję, że badanie opinii będzie także impulsem do zmiany podejścia samej Straży Miejskiej oraz pani komendant Magdaleny Ejsmont – wszak dobrze postawiona diagnoza problemu to świetny punkt wyjścia do dalszych działań.