Kategorie
Różności

Czego możemy nauczyć się od Litwinów (a czego oni od nas)?

Właśnie wróciłem z wakacji u naszych północno-wschodnich sąsiadów, i nie byłbym sobą, gdybym w trakcie wyjazdu nie podpatrywał rozwiązań związanych z infrastrukturą oraz działaniem miasta jako-takiego. 

Historia

Litwa to kraj, który w przeciwieństwie do Polski nie zachował nawet “satelickiej” niepodległości po IIWŚ, tylko został włączony w skład ZSRR jako jedna z republik członkowskich. Nie zdziwiło mnie więc, że tuż po odzyskaniu niepodległości kraj ten był w absolutnym ogonie statystyk dotyczących bezpieczeństwa ruchu drogowego – Polska w latach 90. też była drogową rzeźnią, na ulicach samej Warszawy ginęło kilkaset osób rocznie (szczyt wyniósł aż 314 ofiar w 1991 roku).

Demografia

Podczas gdy Polska zmaga się z długotrwałym niżem demograficznym, Litwa w zasadzie przeżywa demograficzną zapaść. Po otwarciu granic Unii Europejskiej z kraju wyjechało mnóstwo osób, a te które zostały, nie za bardzo chcą rodzić dzieci.

Bezpieczeństwo ruchu drogowego

Litwini postanowili dodać 2 do 2 i wyszło im, że zabijanie pozostałej populacji przez bezsensowne wypadki drogowe im się nie opłaca i koło 2019 roku postanowili dokręcić śrubę piratom drogowym, pijanym kierowcom itd. Spadek liczby ofiar od 2019 do 2022 roku wyniósł aż 35% i sprawił, że Litwa spadła w tej niechlubnej statystyce poniżej średniej unijnej. Rok 2023 wyglądał już gorzej (wzrost o 30% rdr), ale liczba ofiar nadal jest niższa o 14% od 2019 roku. 

W tym krótkim artykule postaram się pokazać, co na Litwie mogło zadziałać, a czego mogą się od nas nadal nauczyć (a wbrew pozorom mamy trochę powodów do zadowolenia).

Brak parkowania na chodnikach

To jest absolutny szok kulturowy na Litwie. Nie ma parkowania dwoma kołami na chodniku, nie ma parkowania na chodniku “tylko na chwilę”. Po prostu nie ma go wcale. Niezależnie od tego czy mówimy o małej wiosce czy dużym mieście, to zjawisko po prostu nie istnieje.

Korzyści z tego są znane – praktycznie nie istnieje w statystykach kategoria potrąceń na chodnikach (w Polsce nadal częste), chodniki dłużej nie potrzebują naprawy.

Nie wiem, jak Litwinom udało się pozbyć tego postsowieckiego zwyczaju, podejrzewam, że chodzi o drakońskie i nieuchronne kary oraz powszechność parkowania na jezdni. Nie zauważyłem, żeby ktoś robił tak jak na Gierdziejewskiego, czyli utrzymywał pasy ruchu po 5 metrów i wypychał parkowanie na chodnik – z szerokiej jezdni praktycznie zawsze były wytyczone albo pasy rowerowe, albo parking, albo i jedno i drugie. Tego zdecydowanie powinniśmy się od nich uczyć.

Ktoś może teraz powiedzieć “ale spójrz na średnią gęstość zaludnienia na Litwie i w Polsce”. Na ten przykład Warszawa ma gęstość zaludnienia 3600 os/km², a Wilno 2000 os/km². Duża różnica.

Jednocześnie Litwa jest bardziej zurbanizowana (68% do 60%) od Polski, ergo jest tam więcej pustych przestrzeni, ale ludzie bardziej trzymają się ośrodków miejskich.

Tymczasem (prawie) nikt nie chce parkować w pustych miejscach. Wszyscy chcą parkować w miastach czy wsiach, bo tam są rzeczy, które ich interesują. Miejscowości turystyczne, które odwiedzałem były nabite zmotoryzowanymi turystami (do Połągi i Świętej nie dojedżają pociągi). Mimo tego, wszyscy grzecznie szukali miejsc wyznaczonych.

Ba, każda z tych miejscowości miała wprowadzone parkowanie płatne podzielone na kilka stref cenowych…

To chyba najbardziej „polskie” parkowanie jakie znalazłem – ale nadal ten bieda-chodniczek od strony jezdni to miejsca wyznaczone, a nie dziki parking!

Trudno też mówić, że Litwa jest dużo mniej zmotoryzowana od Polski – u nas jest to ok. 680 pojazdów na 1000 mieszkańców, na Litwie 560 pojazdów na 1000 mieszkańców (nie wnikam tutaj w „martwe dusze” w CEPiKu oraz inne technikalia – to po prostu porównanie jednej statystyki krajowej do drugiej). Także podtrzymuję tezę, że to nie o gęstość zaludnienia chodzi, lecz o kwestię kultury (albo raczej jej braku u elementu parkującego na chodnikach).

Progi zwalniające

Litwini najwyraźniej uznali, że większość wypadków ma miejsce na szerokich, postsowieckich ulicach w małych miasteczkach i stwierdzili, że czas temu zaradzić. W związku z tym na drogach prowadzących przez miasteczka masowo zaczęły powstawać progi wyspowe. Litwinów nie obchodzi, czy daną jezdnią jeżdżą autobusy czy TIRy, progi mają być i basta. Jeden próg widziałem nawet na przejściu dla pieszych przez drogę kategorii “A” (czyli taką ich krajówkę, nie autostradę – na tych przejść nie uświadczymy).

Ślady ich budowy widać praktycznie w każdym miasteczku. I oczywiście nadal są miejsca, gdzie ich nie ma, choć powinny być. Ale w porównaniu do Polski widać ogromny postęp. U nas po powrocie przywitały mnie takie widoki:

W porównaniu do zdjęcia Google miejscowość przeszła remont… ale tylko chodników. Jezdnia została taka, jaka jest. Zero progów, zero azyli, zero parkowania na jezdni – wszystko mimo tego, że obok otwarto nowiutką S61.

Najwyraźniej jako naród po prostu lubimy, jak ktoś morduje nasze dzieci na przejściu dla pieszych ¯\_(ツ)_/¯

Fotoradary

Nie znam szczegółów programu dotyczącego fotoradarów na Litwie, ale ewidentnie znajdują się na wszystkich krajówkach oraz autostradach. I to nie w formie żółtych skrzynek, a niepozornych kamer znajdujących się na słupach. Oczywiście – jest znak ostrzegawczy. Na autostradach znajduje się ok. 350 metrów wcześniej, więc czas na reakcję nie jest zbyt duży.  Na drogach niższej klasy ostrzeżenia pojawiają się wcześniej.

Efekt? Na drogach praktycznie nie ma Sebków Majtczaków jadących 340 km/h i próbujących zabić jakąś niewinną rodzinę. Oczywiście też nie jest idealnie, czasem ktoś mrugnie długimi podczas wyprzedzania, a ponadto kierowcy nie za bardzo utrzymują prawidłowy odstęp na autostradzie. Ale w porównaniu do polskich dróg? Niebo a ziemia.

Czego Litwini mogą nauczyć się od nas?

Jak wynika ze statystyk, największy wzrost liczby wypadków od 2019 dotyczył regionów Wilna oraz Kowna. Zupełnie nie jestem zaskoczony. Wilno odwiedziłem 6 lat temu, Kowno i Kłajpedę w tym roku i muszę powiedzieć, że o ile “na prowincji” Litwini zrobili ogromny postęp w dziedzinie bezpieczeństwa ruchu, tak polskie miasta… wyglądają po prostu lepiej. 

Kłajpeda na ten przykład wita nas gigantycznym rondem bez sygnalizacji, które wywołuje dreszczyk emocji przy próbie wjechania i opuszczenia go.

Przejścia dla pieszych? Często niewidoczne, zarośnięte, przysypane żwirem. Bardzo dużo wysokich krawężników, niedostosowanych do potrzeb osób z niepełnosprawnościami. Dużo przejść przez kilka pasów bez sygnalizacji (wiem, u nas też są – ale mam wrażenie, że w Warszawie było ich o wiele mniej).

Drogi wydają się być jeszcze szersze niż u nas, a do tego oznakowanie poziome jest notorycznie powycierane (nie mówiąc o tym, że samo wymalowanie przejścia dla pieszych za pomocą dwóch linii jest dużo mniej czytelne).

I oczywiście po raz kolejny znowu nie jest tak, że na Litwie w miastach wszystko jest źle, a u nas wszystko dobrze.

Tam też widać miejsca, w których zadbano o bezpieczną infrastrukturę dla pieszych i rowerzystów, u nas też są ulice, które nie mają sensu dla nikogo. 

Podsumowanie

Mam wrażenie, że proporcje w Polsce i na Litwie są odwrócone. Tam to małe miasteczka i drogi krajowe stawiają mocno na bezpieczeństwo ruchu drogowego, u nas raczej metropolie (a przede wszystkim Warszawa, której mam dużo do zarzucenia, ale jednak w statystykach dotyczących wypadków stale idzie w dół mimo bardzo intensywnego ruchu drogowego).

Tak czy inaczej, życzę zarówno Litwinom jak i Polakom, żeby dalej konsekwentnie dążyli do poprawy warunków życia w swoich krajach oraz ograniczania liczby ofiar na drogach. Wojnę z chamstwem i piractwem drogowym trzeba toczyć dopóki bije w nas krew i dopóki Sebki Majtczaki chodzą po tym świecie bezkarne.

PS. To nie jest profesjonalna analiza. Odrobiłem jakieś 30 minut riserczu i robiłem zdjęcia na wakacjach, a ten tekst to felieton pełen luźnych spostrzeżeń. Także jeżeli masz jakieś fachowe uwagi, daj znać, chętnie się do nich odniosę 🙂

PS2. Jeżeli szukaliście polecajki wakacyjnej – w 100% polecam Połągę i Świętą, ale nie nastawiajcie się na to, że na Litwie jest bardzo inaczej niż nad polskim morzem. Może jest trochę spokojniej, ale to nadal klimat kojarzący się z Sopotem czy Jastrzębią Górą, a do dzikiej plaży trzeba kawałek przejść (czyli w sumie jak u nas). Paragony grozy budzą mniejszą grozę, bo są w Euro, ale tanio wcale nie jest.

W ramach jednego wypadu można też odwiedzić Lipawę i Kłajpedę – obie te propozycje są ciekawe, choć z różnych powodów. Kłajpeda to nowoczesne, bałtyckie miasto które tętni życiem, Lipawa – postsowieckie miasto portowe z wieloma pamiątkami po ZSRR ale też świetnymi, hipsterskimi lokalami skrytymi w portowych uliczkach. Także dla każdego coś ciekawego 😉

Kategorie
Praga-Północ Różności Ursus

Jak Jacek Wachowicz i Kamil Ciepieńko przegrali Pragę-Północ

Dziś będzie krótka opowieść o hejcie w sieci i poza nią.

Wiem, że Praga-Północ interesuje większość moich czytelników tak jak zeszłoroczny śnieg, ale ta opowieść ma charakter uniwersalny, ponieważ tak naprawdę mówi o arogancji władzy, hejcie i tym, jakie przynosi on w dłuższej perspektywie konsekwencje.

Hejt na lokalnych działaczy

Gdy przeprowadziłem się na Pragę, mocno zaangażowałem się w stowarzyszenie Porozumienie Dla Pragi. W wyborach nie uzyskaliśmy ani jednego mandatu, ale działaliśmy dalej, przede wszystkim punktując radnych ugrupowania Kocham Pragę oraz ich wyjątkowo fatalnych członków zarządu dzielnicy – Dariusza Wolkego oraz Dariusza Kacprzaka.

To punktowanie nie za bardzo im się spodobało, więc zaczęli regularnie obsmarowywać nas w swoich mediach – mianowicie Przeglądzie Praskim prowadzonym przez radnego Kamila Ciepieńkę. Potem zaczęło się suflowanie tematów hejterowi z Portalu Warszawskiego, aby pisał artykuły wymierzone w działaczy Porozumienia dla Pragi – w tym mnie.

Ciepieńko po konsultacjach społecznych w sprawie SPPN groził mi pobiciem, gdy wychodziłem z sali z dzieckiem na rękach. Ujawniłem to, zgłosiłem na policję – on po dwóch miesiącach napisał paszkwil, w którym kłamliwie próbował zrobić z siebie ofiarę całej sytuacji.

Paszkwil ten do tej pory był wykorzystywany przez moich przeciwników – nawet w tych wyborach. Przodował w tym pewien radny z długim stażem oraz jego koleżanki, koledzy i anonimowe konta.

Nic to nie dało, procentowo zrobiłem najlepszy wynik w dzielnicy.

Kocham Pragę przegrywa wybory

Wybory na Pradze potoczyły się dość zabawnie. Radny Ciepieńko – ten od pogróżek – dał się nagrać, jak wymachiwał nożem i groził działaczom Porozumienia dla Pragi w trakcie wieszania banerów. Startował z jedynki, mandat utrzymał, choć stracił głosy w stosunku do 2018 roku. Przeskoczyła go startująca z drugiej pozycji z list Lewicy, MJN i Porozumienia dla Pragi Wanda Grudzień.

Tymczasem wieczny Jacek Wachowicz, „niezniszczalny” szef Kocham Pragę przegrał w swoim okręgu z Krzysztofem Michalskim – o ponad 200 głosów.

Ostatecznie mimo brudnej kampanii (o której możecie przeczytać w tym poście autorstwa jednego z niezależnych obserwatorów wyborczych) Kocham Pragę utrzymało swoje mandaty, ale straciło zdolność koalicyjną. Przestali być „kingmakerem” na Pradze. Nikt ich nie chce. Czeka ich 5 chudych lat po dwóch dekadach dominowania lokalnego samorządu.

Porozumienie Dla Pragi w koalicji z Nową Lewicą, Lewicą Razem i Miasto Jest Nasze zdobyło łącznie 6 mandatów i będzie współrządziło dzielnicą razem z Koalicją Obywatelską. To naturalny wybór, ponieważ nie ma innej matematycznej większości. KO nie pójdzie z PiS, KO z Kocham Pragę nie będzie miało większości, PiS i KP w ogóle nie są większości blisko.

Po 6 latach hejtu koalicjanci na pewno nie zapomną swoim konkurentom żadnego złego uczynku. Jest wiele afer do rozliczenia i wierzę, że moi przyjaciele z prawego brzegu rozliczą je co do najmniejszego szczegółu. Myślę, że wiele karier związanych z Urzędem Dzielnicy, ZGNem oraz innymi instytucjami opanowanymi przez Kocham Pragę może również ulec delikatnej korekcie i rewizji.

Wnioski na przyszłość

Jaki to ma związek z Ursusem?

Cóż, każda władza się kończy. Nawet taka, która trwa od lat i wydaje się być nienaruszalnym monolitem. Warto dobrze przemyśleć, czy najlepszą metodą walki z konkurencją jest hejt i obsmarowywanie – żeby po kilku latach nie okazało się, że zostaje się z ręką w nocniku oraz łatką awanturników którzy grożą dzieciom pobiciem i wyskakują do ludzi z nożem.

A z takimi ludźmi nikt nie chce gadać.

Kategorie
Różności Ursus Warszawa

Dziękuję za 2298 głosów!

Dziękuję za wszystkie głosy i zapraszam do podsumowania kampanii!

Na listy załapałem się na jakieś 2 tygodnie przed oficjalnym ogłoszeniem składu, także czasu było mało. Ale po ostatniej odmowie kandydowania na Pradze, gdzie BYĆ MOŻE pomógłbym Porozumieniu dla Pragi zdobyć mandat do Rady Dzielnicy (zabrakło kilkudziesięciu głosów) nie mogłem odmówić.

Po prostu uznałem, że “wszystkie ręce na pokład” – a przy okazji nauczę się, jak taka kampania wygląda.

Cele

Głosy: Poniżej 500 porażka, powyżej 1500 sukces, powyżej 5000 zwycięstwo.

Kraj: Lewica powyżej 12% = sukces, PiS spada z rowerka = zwycięstwo.

Warszawa: 4 mandaty dla Lewicy w okręgu 19 = zwycięstwo.

Wyniki

Czy 2298 głosów to dużo? To zależy. Według znajomego, starego wyjadacza z Lewicy mogłem liczyć na maksymalnie 500.

Jacek Wachowicz, wiceburmistrz Pragi, który startował z 2 miejsca na liście bezpartyjnych i przez 3 miesiące sypał pieniędzmi Urzędu Dzielnicy na kampanię zdobył 1000. Aleksander Pociej, trzykrotny senator startujący z 20. miejsca listy KO zdobył 5260. Wiktoria Lasota startująca z 21 miejsca na liście Lewicy zgarnęła 3253 głosy. Jeżeli chodzi o Warszawę, to na 22 miejscu nikt nie wydrapał więcej głosów ode mnie. Poniżej (poza ostatnimi, premiowanymi miejscami) tylko Przemysław Desperat z Trzeciej Drogi miał wyższy wynik – 2639 głosów.

Zgodnie z wyznaczonymi przed kampanią celami osiągnąłem zatem sukces. Skończyłem na 11 pozycji, przy starcie z 22. Słowem, spoko. Dużym testem było to, co powiedzą o mnie sąsiedzi z Ursusa. Skończyło się na 4. wyniku w komisji 703 (170 głosów, za Tuskiem, Koboską i Mentzenem) oraz 278 głosów w całej dzielnicy. Był to mój nalepszy wynik w Warszawie – chciałoby się więcej, ale chyba w wyborach ogólnokrajowych to tak nie działa. Tak czy inaczej dziękuję za zaufanie, bardzo wiele to dla mnie znaczy.

Ogólnokrajowo – porażka, nie ma co ukrywać. Jako opozycja zwyciężyliśmy, ale Lewica była z tej opozycji ostatnia.

Na poziomie Warszawy skończyło się na utrzymaniu liczby mandatów, czyli nie sukces, ale też nie porażka. Szkoda, że Agata Diduszko-Zyglewska skończyła poza podium mimo 24 tys. głosów, to wspaniała radna Warszawy i na pewno bardzo by nam pomogła w Sejmie.

Wnioski

Sama polityka na poziomie Sejmowym mnie niestety nie interesuje, jest za bardzo frakcyjna i kalkulacyjna, mi zależy na konkretnych celach i postulatach. Dlatego już się więcej do Sejmu nie wybieram, na pewno nie w tej dekadzie. Samorząd jest dla mnie po prostu ciekawszy.

W liczbach – 2000 plakatów, 18000 ulotek, 20 banerów, 3 miliony wyświetleń na TikToku, półtora miesiąca ciagłego niewyspania, czytania sondaży, kręcenia filmów, biegania i jeżdżenia po mieście. Pewnie ze 150 litrów paliwa i +3 kg w górę.

Małe radości

Bardzo chciałem przeskoczyć agresywnych hejterów i stalkerów ze StopKorkom i grupy “Jak Będzie na Woonerfie” i wygląda na to, że się udało, także to mam już z głowy. Jeżeli doliczymy do tego wynik Janka Popławskiego z Trzeciej Drogi to wychodzi na to, że dwóch aktywistów jest wartych więcej głosów niż cała grupka motoaktywistów.

To zresztą wybory, w których frakcja skrajnie prosamochodowa poniosła sromotną porażkę – Pociej, Poncyljusz, Wysocki, Krajewski, Lisiecki, Wachowicz, Kacprzak, Bartyzel, Skwierawski – żaden z nich nie uzyskał dobrego wyniku i żaden nie wszedł do Sejmu.

W przypadku Pocieja to uderzające o tyle, że wydał na kampanię co najmniej 150 tysięcy złotych sądząc po bannerach i billboardach, a zebrał 2,5 razy więcej głosów ode mnie. Po trzech kadencjach w Senacie!

Co dalej?

Na pewno wezmę udział w post mortem tej kampanii i przedstawię swoje rekomendacje, na poziomie strategii do sztabu się pchać nie chcę, natomiast mam swoje zastrzeżenia odnośnie organizacji, konwencjozy, zupełnego położenia internetu oraz silosowości trzech podmiotów Lewicy.

Bardzo dobrze współpracowało mi się lokalnie z Trzecią Drogą dzięki Michałowi Sutyńcowi i mam nadzieję, że ta współpraca będzie trwała. Wbrew opiniom sporej części komentariatu w Polsce 2050 jest bardzo wiele osób które społecznie są bliżej lewicowych ideałów niż się niektórym wydaje. Na poziomie lokalnym to w ogóle nie widzę między nami różnicy – chcemy samorządu przyjaznego dla obywatela, dbania o zieleń w mieście, uwzględniania potrzeb wszystkich grup mieszkańców, bezpieczniejszych dróg, lepszej infrastruktury – nie ma się tutaj o co kłócić.

Ukłony także dla lokalnych działaczy Koalicji Obywatelskiej, którzy do końca respektowali pakt o niezaklejaniu się opozycji. Był pewien młody i ambitny działacz tej partii, który w ostatnich godzinach się wyłamał, ale z litości nie będę tu wymieniał jego nazwiska (choć Ursus pewnie dobrze wie, o kogo chodzi).

Podsumowanie

Koszt mojej kampanii to jakieś 7000 zł, więc w kategorii pieniądze/głosy wyszła bieda – trochę ponad 3 zł za głos. Z drugiej strony, w przypadku Pocieja wyszło pewnie około 27 złotych za głos. Na pewno nigdy więcej nie kupię bannerów – to strata pieniędzy, działają tylko jeżeli przyjmie się taktykę Mejzy i zaklei się nimi cały powiat. Plakaty na słupach działają, ulotki też – choć oczywiście jest to skrajnie nieefektywne w porównaniu do np. internetu albo po prostu zaangażowania lokalnego.

Jestem też w ogromnym szoku, że przesłaliście mi tyle pieniędzy na kampanię. Wzięło mnie to z zaskoczenia i jest to mega pozytywna rzecz.

Najlepszy moment kampanii to było wożenie herbaty do ludzi tkwiących w komisji 703 i powiem Wam, że właśnie dla takich momentów warto angażować się społecznie. Wielkie dzięki dla Kuby Czajowskiego z Miasto Jest Nasze, który zadzwonił i powiedział, że musimy jakoś pomóc sąsiadom. Oraz dla wszystkich, którzy się w akcję włączyli. Szacunek dla Was. Dla stojących w kolejce i członków komisji wyborczej również. Natomiast karny jeżyk dla osób, które dopuściły do takiego sajgonu mimo wielokrotnych ostrzeżeń m.in. osób z Bezpiecznego i Zielonego Ursusa.

Wykorzystałem cały tegoroczny urlop na remont, więc kampanię robiłem dzieląc czas między pracę, syna, żonę, psy i ulicę. Wiem, że było mnie za mało na ulicach. Ale inaczej się nie dało, po prostu.

Raz jeszcze dziękuję wszystkim za zaufanie – sąsiadom, dalszym sąsiadom, głosującym z zagranicy oraz dwóm pracownikom platform wiertniczych, którzy postawili krzyżyk przy moim nazwisku.

PS. Ostatnie podziękowanie trafiają do:

  • Rafała „Archiego” Roszkiewicza, który pomógł mi zaplanować kampanię i chyba zrobił to całkiem nieźle, sądząc po wyniku. Oraz dla fundacji Pogoń Ruska za polecajkę i ciężką robotę na rzecz wolnej Ukrainy.
  • Radnego Warszawy Marka Szolca, który namówił mnie do wzięcia udziału w wyborach.
  • Radnej Warszawy Agaty Diduszko-Zyglewskiej oraz całego jej sztabu wyborczego za wspaniałą, choć bardzo intensywną współpracę.
  • Karola Bąkowskiego, kolegi z listy z którym wspólnie krążyliśmy po Ursusie i ogarnialiśmy bannery, plakaty i ulotki.
  • Jeremiego Czarneckiego z ursynowskiego koła Lewicy, który okazał się być świetnym sojusznikiem na niezbyt łatwe czasy.
  • Całego Porozumienia dla Pragi, które robiło za mnie robotę na mojej dawnej dzielni.
  • …oraz wszystkich tych, którzy mi pomogli. Taty, mamy, żony, syna, wpłacających na kampanię, pomagających roznosić ulotki, wspierających w sieci, oglądających na TikToku. Jesteście wspaniali.

PS2. Nieżyczliwi hejterzy mówią, że te głosy to za nazwisko. Pewnie mają w jakimś stopniu rację – rozpoznawalne imię i nazwisko pomaga w życiu. Ale jednak te 170 głosów w komisji numer 703, które wykręciło 7 p.p. ponad średni wynik Lewicy w Ursusie, to jednak na 100% moi sąsiedzi, którzy postanowili zaufać mi w tych wyborach – nawet jeżeli mieli w planach zagłosować na inną partię. I to się dla mnie najbardziej liczy.

Kategorie
Różności Ursus

Jak wziąć udział w wyborach 2023?

Już 15 października 2023 wybory do Sejmu i Senatu – jeżeli do tej pory nie głosowałeś/aś w Ursusie, a masz takie plany, warto już teraz zadbać o zabezpieczenie swojego prawa do głosu. 

Jeżeli przeprowadzałeś/aś się w ciągu ostatnich kilku lat, również warto na wszelki wypadek sprawdzić, czy wszystko jest w porządku – niedawno miała miejsce migracja danych do nowego rejestru i podobno nie wszyscy są poprawnie przypisani do swoich komisji.

SPRAWDŹ SWOJE DANE

Wejdź na rządową stronę:

➡️ https://www.mobywatel.gov.pl/twoje-dane/crw

Po zalogowaniu się przez mObywatela lub bankowość online dowiesz się, do której komisji wyborczej jesteś obecnie przypisany/a. Jeżeli to twój obecny obwód wyborczy – wszystko jest w porządku i nie trzeba nic dalej robić.

ZMIEŃ OBWÓD WYBORCZY

Jeżeli mObywatel pokazuje nieprawidłowy obwód wyborczy, warto go zawczasu zmienić. Można to zrobić bezpośrednio na stronie klikając w przycisk “ZŁÓŻ WNIOSEK”.

Możesz też skorzystać ze strony:

➡️ www.gov.pl/web/gov/zmien-miejsce-glosowania

Jeżeli nie masz jeszcze meldunku, będziesz musiał/a załączyć dokumenty, np. rachunki z nowego miejsca zamieszkania. Jeżeli tego nie zrobisz, urzędnicy z ratusza sami się z Tobą w tej sprawie skontaktują, ale im bliżej do wyborów, tym mniej będzie czasu na załatwienie formalności, więc lepiej zrobić to już teraz.

ZAGŁOSUJ ZA GRANICĄ

Wejdź na stronę internetową:

➡️ https://ewybory.msz.gov.pl/

I korzystając z instrukcji krok po kroku złóż wniosek o głosowanie za granicą. Będą potrzebne numer PESEL, ważny paszport, adres pobytu za granicą oraz adres email i numer telefonu. Potem kliknij na czerwony tekst “ROZPOCZNIJ REJESTRACJĘ” w lewym dolnym rogu strony.

ZAŁATW SPRAWĘ W URZĘDZIE

Jeżeli nie korzystasz z mObywatela, możesz także udać się do dowolnego urzędu gminy w terminie do 12 października i zmienić obwód wyborczy ALBO pobrać zaświadczenie o prawie do głosowania, które upoważni Cię do głosowania w dowolnej komisji wyborczej w Polsce, za granicą lub na polskim statku morskim. Uwaga, zaświadczenie jest jednorazowe i zgubienie go sprawi, że nie będziesz mógł/mogła oddać głosu w wyborach!

Do zobaczenia przy urnach!

PS. Przypominam, że możesz w tych wyborach oddać głos na mnie, kandyduję z 22 miejsca na liście Lewicy w Warszawie!

Kategorie
Komunikacja Miejska Różności Ursus

Ursus Szamoty – Aktualności – Wakacje 2023

Zapraszam do lektury aktualności za czerwiec, lipiec i sierpień 2023 roku. Działo się dużo, choć wyczekiwanego końca budowy Habicha ani remontu Posagu nie doczekaliśmy.

Ogłoszenie 

Drodzy czytelnicy, startuję w wyborach do Sejmu z ramienia Lewicy. Czy się uda? Zobaczymy. Przede wszystkim chcę wesprzeć listę, na której numerem 3 jest obecna radna Warszawy Agata Diduszko-Zyglewska, która regularnie pomaga nam w popychaniu tematów ursusowych do przodu. 

Nie znaczy to też, że porzucam działanie na rzecz Szamot, wręcz przeciwnie, po wyborach planuję zaangażować się ze zdwojoną siłą w Bezpieczny i Zielony Ursus. 

Niemniej jednak do 15 października możecie spodziewać się na blogu treści związanych z wyborami, mam nadzieję, że będzie to dla Was do przeżycia. Oczywiście zachęcam z całego serca do głosowania na nr 22 na warszawskiej liście oraz do wpłacania pieniędzy na kampanię Lewicy!

Postępy w budowie Szkoły i Przedszkola na Hennela

Zaczniemy od dobrych wieści z budowy zespołu szkolnego przy Hennela – na szkole wisi już wiecha, wstawiane są okna. Przedszkole rośnie jak na drożdżach dzięki konstrukcji modułowej. Wygląda na to, że terminy – przedszkole na 1 września 2024, szkoła na 1 września 2025 – nie są zagrożone.

Dzielnica ogłosiła też przygotowania do budowy żłobka niedaleko Posagu 7 Panien, ale póki co jeszcze nie ma konkretów co do terminów budowy.

Złożyliśmy wniosek o utworzenie Rady Osiedla Szamoty

W końcu udało się złożyć wniosek o utworzenie Rady Osiedla – zebraliśmy jako stowarzyszenie Bezpieczny i Zielony Ursus 750 “papierowych” podpisów mieszkańców Szamot, dokument trafił do p. Przewodniczącego Rady Dzielnicy, czekamy na informację zwrotną. Mamy nadzieję, że wniosek zostanie przeprocesowany szybko i sprawnie a wybory do Rady Osiedla odbędą się jeszcze przed wyborami samorządowymi w 2024 roku. 

Piknik sąsiedzki 2023

Lipcowy piknik sąsiedzki okazał się być sukcesem mimo tego, że od początku krążyły nad naszymi głowami deszczowe chmury. Relację z eventu wrzuciliśmy na stronę na Facebooku, na przyszły rok planujemy więcej!

Rozbiórka dawnej RPZ Szamoty

W momencie gdy piszę te słowa, dawny budynek RPZ Szamoty, czyli niebieski blaszak “Energetyki Ursus” przy ulicy Gierdziejewskiego jest już wyburzony do końca. Tym samym kolejny fragment zakładów znika z krajobrazu Ursusa, choć niezbyt wartościowy i urodziwy. W jego miejscu ma powstać osiedle firmy Equilis, ale na ten moment nieznane są żadne wizualizacje i projekty.

Doświetlenie ulic w Ursusie

Zarząd Dróg Miejskich planuje doświetlić kolejne przejścia dla pieszych w Ursusie – niestety tym razem nie będą to przejścia w okolicy Szamot. Niemniej jednak warto odnotować ten fakt – wybrane w tym roku lokalizacje to ul. Regulska oraz skrzyżowanie ul. Spisaka i ul. Bodycha.

Ratowanie bramy i murów zakładów “Ursus”

Od początku roku próbuję znaleźć sposób na remont zabytkowego muru i bramy do zakładów “Ursus” przy ul. Traktorzystów. Póki co projekt do Budżetu Obywatelskiego odrzucono ze względu na… nieuregulowane grunty. Jednak dzięki dłuższemu męczeniu duszy urzędnikom i interpelacji radnej Agaty Diduszko-Zyglewskiej (która także kandyduje do Sejmu z list Lewicy) udało się ustalić, że mur znajduje się jednak w rękach dzielnicy od lutego 2023 roku. 

Na chwilę obecną sytuacja wygląda tak, że dzielnica Ursus zapowiada remont ogrodzenia, w sprawę włączył się też Mazowiecki Wojewódzki Konserwator Zabytków. Mam nadzieję, że uda się dociągnąć temat do końca i zachować ten relikt dawnych zakładów, a w perspektywie pomóc także Misji Kamiliańskiej w remoncie pobliskiego ceglanego budynku.

Dlaczego chciałbym, żeby ogrodzenie przetrwało? Cóż, to relikt najstarszej części dawnych Zakładów Mechanicznych, powstał w dwudziestoleciu międzywojennym. Biorąc pod uwagę co do tej pory spotkało zabudowania fabryczne, dobrze byłoby zachować na pamiątkę przynajmniej część – tym bardziej, że od ulicy Traktorzystów prezentuje się całkiem wdzięcznie.

Jak to wszystko wyglądało w 1928 roku możecie zobaczyć tutaj:

Remont Keniga

Dzielnica planuje wyremontowanie skrzyżowania Keniga i Orląt Lwowskich. W planach jest tylko wymiana asfaltu i krawężników, więc będzie to mikroremont skierowany głównie do pasażerów komunikacji publicznej.

Słupy energetyczne z Gierdziejewskiego do likwidacji

Po usunięciu RPZ Szamoty energetycy planują kolejne zmiany przy ulicy. Jako pierwsza ma zniknąć napowietrzna linia energetyczna znajdująca się bezpośrednio przy ulicy Gierdziejewskiego. Słupy znajdujące się w drugim rzędzie póki co zostają i nie ma planów na ich zakopywanie pod ziemię. 

Przetarg planowany jest na drugi kwartał 2024 roku. Następne w kolejności do usunięcia są słupy znajdujące się przy ulicy Szamoty.

Dzielnica zapowiada nowy basen na Szamotach

Wybory blisko, także oprócz żłobka w przestrzeni medialnej zaistniała też informacja o budowie basenu tuż obok Urzędu Dzielnicy. Póki co niewiele więcej wiadomo, zapewne rządzące dzielnicą Stowarzyszenie Obywatelskie będzie w najbliższym czasie podawało więcej informacji. Znane jest miejsce, w którym miałaby powstać nowa placówka sportowo-rekreacyjna:

Przybliżona lokalizacja basenu przy Urzędzie Dzielnicy.

Poza tym terminów i konkretów brak.

Złożono wniosek o decyzję ZRID dla ul. Hennela

Dzielnica złożyła wniosek o decyzję o Zezwoleniu na Realizację Inwestycji Drogowej (ZRID) dla ulicy Tadeusza Hennela. Dlaczego nie wniosek o pozwolenie na budowę? Urząd planuje budować niezgodnie z planem zagospodarowania, mianowicie zrezygnować ze skrzyżowania ul. Hennela z ul. Dyrekcyjną. 

Zaprzyjaźniony projektant drogowy wyjaśnia, że ma to związek z przepisami narzucającymi minimalny odstęp między skrzyżowaniami. Jako, że Hennela po przebudowie ma wpadać w Traktorzystów, między skrzyżowaniami z Traktorzystów i Hennela byłoby zaledwie 50 metrów. Czy to decyzja dobra czy zła – nie wiem. Mam nadzieję, że inżynierowie ruchu dobrze ją policzyli.

Stary projekt zmian na ul. Hennela oraz placu Czerwca 1976 roku.

Projekt przebudowy, który mam jest najprawdopodobniej nieaktualny, wystąpiłem do Biura Zarządzania Ruchem Drogowym i Urzędu Dzielnicy Ursus o podzielenie się nowym.

Po wydaniu decyzji ZRID dzielnica zapowiada realizację inwestycji w ciągu 9 miesięcy.

Remont Warszawskiej

MPWiK wreszcie odnowił nawierzchnię Warszawskiej. Plusy – równy asfalt, powrót drogi rowerowej i przejazdu przez skrzyżowanie, częściowy remont chodnika. Minusy – nie wykorzystano okazji na wymianę części nawierzchni drogi dla rowerów z kostki betonowej na asfalt.

Czekam na konkrety w stosunku do dalszej części remontu, szczególnie tego, czy Biuro Zarządzania Ruchem Drogowym uwzględni w planach przejście z Eko Parku do Parku Hassów.

Ogłoszono też przetarg na przedłużenie drogi dla rowerów w stronę Piastowa, ale niestety żadna firma się nie zgłosiła.

Remont Posagu 7 Panien

MPWiK odtworzyło nawierzchnię na części Posagu 7 Panien po swoich robotach. Na części, ponieważ odcinek od ul. 43 KD-D do zajezdni Mobilis został nietknięty – urzędnicy tłumaczą to przyszłorocznym remontem i obawą przed zarzutami o niegospodarność. Moim zdaniem to słaba wymówka, bo jeżeli docelowa przebudowa znowu się obsunie, to zostaniemy z ręką w nocniku.

Tak czy inaczej, to nie jedyne problemy – wymianie nie uległ także kawałek asfaltu od dawnych torów kolejowych do okolic ul. Taylora – w trakcie prac okazało się, że posypała się komora ciepłownicza Veolii. Dopóki ciepłownicy jej nie naprawią, dziury załatać nie można. W związku z tym póki co czekamy na wymalowanie pasów od miejsca awarii do zajezdni Mobilisu oraz przywrócenie plastikowych wysepek przy przejściach dla pieszych.

Jeżeli chodzi o przyszłoroczny remont – mam już projekt, zakres uległ powiększeniu – wyremontowany zostanie kawałek od 43 KD-D do zajezdni Mobilis (wcześniej miał być tylko do Herbu Oksza), poza tym w ramach inwestycji powstanie ulica Habicha oraz przebudowana zostanie ul. Kompanii AK “Goplana”. Główne zmiany w projekcie to mniej miejsc parkingowych prostopadłych, więcej równoległych. Z moich obliczeń wynika, że per saldo miejsc będzie nawet więcej, przez przeznaczenie lewego pasa na Habicha w całości pod parkowanie.

Projekt części od 43 KD-D do Herbu Oksza (link):

Projekt części od Herbu Oksza do zajezdni Mobilisu (link):

Czekając na zmiany na Gierdziejewskiego

Nadal nic się nie ruszyło w kwestii przebudowy skrzyżowania z Warszawską oraz instalacji azyli dla pieszych. Projekty są gotowe już od kilku miesięcy, ale Zakład Remontów i Konserwacji Dróg nie ma mocy przerobowych.

Budowa Habicha i ulicy 43 KD-D

Choć minęło już prawie całe lato, budowa Habicha nadal leci jak krew z nosa. Jezdnia jest przejezdna w obu kierunkach od Posagu 7 Panien do Giserskiej, ale nadal trwają prace przy chodnikach i drogach rowerowych, a latarnie nie świecą.

Podobnie niemal ukończona (poza usunięciem “tymczasowych” skrzynek) jest ulica 43KD-D, za osiedlem Centro Ursus. Zieleń przy obu ulicach ma być sadzona na jesieni – wtedy jest większa szansa na utrzymanie się sadzonek.

Prace Veolii na Posagu i wyłączenie ciepłej wody

Kojarzycie dziurę na środku Posagu 7 Panien i Habicha? To ciepłownicy przełączają w tym miejscu starą magistralę na nową. Żeby skończyć to zadanie, konieczne będzie odcięcie ciepła w północnej części Ursusa.

Wyłączenie potrwa od 11 września rano do 15 września w nocy, listę adresów objętych wyłączeniem znajdziesz na stronie Bezpiecznego i Zielonego Ursusa.

Tymczasowe chodniki i przejścia przy Habicha

Po latach mówienia, że się nie da w końcu się dało – powstają tymczasowe chodniki po obu stronach Habicha (jeden w sumie leży już od kilku miesięcy). Po prawdzie nie wydaje mi się, żeby były one tymczasowe – są zgodne z docelowym projektem, więc zakładam, że podwykonawca dewelopera dostał pieniądze na wykonanie ich wcześniej, żeby mieszkańcy wreszcie dali im spokój. Po przebudowie docelowej pewnie zostaną z nami na stałe. 

Tak czy inaczej jest to spory sukces mieszkańców, warte odnotowanie jest także mocne wsparcie urzędników z Wydziału Infrastruktury i Remontów, którzy pilnowali deweloperów w tej sprawie. 

Udało się przy okazji wyrównać dziurę przy przejściu dla pieszych koło piekarni, w którym po każdym deszczu tworzyła się gigantyczna kałuża.

Pozwolenia na budowę dróg

Oprócz Posagu 7 Panien, Habicha i Kompanii AK “Goplana” w planach na najbliższe miesiące jest też budowa kolejnego odcinka ul. Herbu Oksza (ale bez brakującego fragmentu przy Giserskiej) oraz ul. Hennela. 

Projekt ulicy Herbu Oksza (link):

Aktualna mapka budowy dróg od Urzędu Dzielnicy wygląda tak:

Mapa i terminy budowy

Pozwolenia na budowę osiedli i decyzje środowiskowe

Murapol ani Equilis nie mają jeszcze decyzji środowiskowych ani pozwoleń na budowę.

Pozwolenie na budowę otrzymał natomiast Aurec Home, co oznacza, że mogą ruszać w pierwszym etapem osiedla Fabrica Ursus. To akurat bardzo dobre wieści, wreszcie jest szansa na uratowanie resztek przedwojennej zabudowy, wyburzonej po barbarzyńsku kilka lat temu.

Póki co informacja jest półoficjalna, gdy tylko pojawią się dokumenty, przyjrzę się nim uważnie.

Złożono też wniosek o decyzję środowiskową dla osiedla obok “Korursa” – to ostatni fragment Szamot wyłączony z planu zagospodarowania, więc deweloper będzie mógł osiedle ogrodzić i zbudować o piętro wyżej niż w okolicy – zakładam, że działka będzie zatem nabita 8-piętrowymi blokami do maksimum. 

Wniosek złożyła nieznana szerzej spółka, nie wiadomo w imieniu którego dewelopera.

Coś dzieje się też przy budynkach Składu Skrzyń, Odlewni Aluminium i Modelarni – zaczęły się wyprowadzki firm, widać już wymalowane lokalizacje ogrodzeń.

Przegubowce na 177

Co prawda nasza petycja ws. ograniczenia cięć komunikacji nie przyniosła bezpośrednich skutków (cięć nie ograniczono, autobusów nocnych nie wprowadzono), to ZTM poszedł na pewne ustępstwa i ogłosił, że na linii 177 będą w tygodniu kursowały wyłącznie autobusy przegubowe. Ponadto ostatnie, nocne kursy będą się kończyły przy zajezdni, a nie przy Factory. Zawsze to krok do przodu 🙂

Inwazja kontenerów

Sprawa kontenerów na ciuchy rosnących na osiedlu nie jest nowa. Biznesowy sprzyja niejasny status części ulic oraz wiele dzikich działek. Niemniej jednak w ostatnich miesiącach problem eksplodował i kontenery rosną dosłownie wszędzie, nawet na działce oświatowej przy Posagu.

Jeżeli tak jak mnie kontenery działają ci na nerwy i uważasz, że to prowadzenie biznesu naszym kosztem (ustawiający nie płaci za wykorzystanie terenu i stawia je bez pozwolenia) – proszę, zgłaszaj je bezlitośnie przez aplikację 19115. Doszczętne pozbycie się ich z Szamot może zająć nawet kilka lat, ale po doświadczeniu ze Szmulek wiem, że jest możliwe – wystarczy być nieustępliwym i czujnym!

Na koniec – nowe wideo z przelotu nad ul. Posag 7 Panien autorstwa AerialViewArt:

Kategorie
Różności

Co najbardziej przeszkadza warszawiakom?

Stop Cham Warszawa dotarło do bardzo ciekawego materiału dotyczącego pracy Straży Miejskiej w Warszawie.

To badanie opinii wykonane na 1015 pełnoletnich mieszkańców stolicy, w którym poruszono m.in. tematy najczęściej zauważanych problemów w miejscu zamieszkania, poczucia bezpieczeństwa a nawet… grodzenia osiedli. Za udostępnienie go dziękuję Arturowi Celińskiemu z Magazynu Miasta.

Co zatem wynika z badań opinii na temat stołecznej Straży Miejskiej?

Wyniki badania

Po pierwsze, najczęściej zauważany problem w okolicy miejsca zamieszkania to… źle zaparkowane samochody (43%). Następne są osoby niebezpiecznie jeżdżące na hulajnogach (37%) oraz osoby niebezpiecznie jeżdżące na rowerach (30%) – na te dwa problemy szczególną uwagę zwrócili seniorzy, którzy postrzegają jazdę po chodniku za bardziej im zagrażającą. Tuż za podium znalazły się zakłócenia spokoju przez głośno zachowującą się młodzież i osoby nietrzeźwe (28%).

Wyniki te potwierdzają, że mamy poważny problem związany z podziałem przestrzeni na drogach – nieprawidłowo zaparkowane auta zajmują za dużą przestrzeń, a brak wydzielonej infrastruktury rowerowej prowadzi do jazdy rowerami i hulajnogami po chodniku.

Winę ponosi częściowo też sam kształt infrastruktury rowerowej – to, w jaki sposób poprowadzono po chodniku drogi dla rowerów np. w okolicy stacji II linii metra często woła o pomstę do nieba. Ograniczona widoczność, gęste potoki pieszych i ruch rowerowy to nie jest dobre połączenie. Nawet, jeżeli do samych kolizji dochodzi rzadko, to odbiera to pieszym poczucie bezpieczeństwa.

Niestety, nie jest tak, że winna jest tylko infrastruktura – nawet na uliczkach lokalnych czasem widuje się rowerzystów śmigających po chodniku, mimo ograniczenia do 30 km/h oraz fizycznych urządzeń spowalniających ruch (np. progach). Wydaje mi się jednak, że spójna sieć dróg dla rowerów przynajmniej zmniejszyłaby skalę problemu.

Nie sposób też nie odnieść wrażenia, że postulowany przez Porozumienie dla Pragi i Miasto Jest Nasze zakaz nocnej sprzedaży alkoholu mógłby wpłynąć pozytywnie na kwestię zakłóceń porządku przez osoby nietrzeźwe…

Po drugie, mieszkańcy Warszawy postrzegają stolicę jako miasto bezpieczne, w którym nie strach chodzić nocą po ulicy (uważa tak 93% ankietowanych) – choć wyraźne jest to, że kobiety mają przed tym większe opory od mężczyzn (tylko 24% kobiet czuje się po zmroku “zdecydowanie bezpiecznie” w porównaniu do 44% mężczyzn).

Po trzecie, nie ma niemal żadnej różnicy między poczuciem bezpieczeństwa na osiedlach grodzonych (93% wskazań pozytywnych) i niegrodzonych (92% wskazań pozytywnych). Biorąc pod uwagę, jak negatywnie oddziałuje na przestrzeń grodzenie (chociażby wydłużając czas dojścia na przystanek czy do sklepu), najwyższy czas, aby Warszawa zakazała go na poziomie centralnym, w uchwale krajobrazowej oraz w poszczególnych planach miejscowych.

Po czwarte, jednym z najczęściej wskazywanych problemów w przestrzeni są hulajnogi elektryczne – zarówno pozostawianie ich byle gdzie (72%), jak i szybka jazda po chodnikach, która zagraża bezpieczeństwu pieszych (68%). “Na podium” znalazło się też niesprzątanie po psach (71%), a niewiele dalej – przechodzenie przez pasy ze wzrokiem wlepionym w telefon (63%) oraz wraki nieużywanych samochodów porzuconych w przestrzeni publicznej (55%).

Podsumowanie

Jakie wnioski płyną z badania dla mnie? Cóż, przede wszystkim widzę jak na dłoni, że nie jestem sam w walce o przyjazną, bezpieczną i estetyczną przestrzeń dookoła nas – większości mieszkańców przeszkadzają dokładnie te same rzeczy co mnie. Mamy nadzieję, że badanie opinii będzie także impulsem do zmiany podejścia samej Straży Miejskiej oraz pani komendant Magdaleny Ejsmont – wszak dobrze postawiona diagnoza problemu to świetny punkt wyjścia do dalszych działań.

Tekst pierwotnie ukazał się na stronie facebookowej Porozumienia dla Pragi.

Kategorie
Różności

4 powody, dla których warto odśnieżać drogi rowerowe

Spadł śnieg, więc miasto stołeczne Warszawa zaczęło odśnieżać drogi rowerowe. Po raz pierwszy w historii zadanie to przejął Zarząd Oczyszczania Miasta, więc jest to na swój sposób epokowe wydarzenie. Jestem z tego powodu bardzo rad i mam nadzieję, że będzie tak każdej zimy. Oto cztery powody, dla których jazda pługiem po drodze rowerowej ma głęboki sens.

Dzięki temu ruch rowerowy może rosnąć

Zimą ruch rowerowy jest mniejszy. Do tej pory w Warszawie był wręcz dramatycznie mniejszy, co nie znaczy, że zerowy. Nie jest to nic dziwnego. Zimą jest zimno, jazda jest mniej przyjemna, a jeżeli do tego trzeba doliczyć ślizganie się po śniegu albo jazdę po jezdni (w końcu sieć DDR w Warszawie nadal jest dość dziurawa), wiele osób wymięka. To zrozumiałe.

Niemniej jednak są miasta na dalekiej północy, które z ruchem rowerowym radzą sobie całkiem nieźle – np. Oulu w Finlandii (znajdujące się jakieś 1400 km na północ od Warszawy). Dlaczego się tak dzieje? Badacze wskazują na dwa powody:

  • Sieć bezpiecznych, separowanych od ruchu aut połączeń rowerowych (w Warszawie mamy do tego jeszcze daleko, ale powoli idziemy w tę stronę);
  • Zimowe utrzymanie dróg dla rowerów – nie musi być to odśnieżanie „do czarnego”, ale śnieg musi być przynajmniej odgarnięty na boki.

Krótko mówiąc, odśnieżanie dróg rowerowych pozwoli ruchowi rowerowemu rosnąć. Dlatego warto wydawać na nie pieniądze, bo więcej rowerów na drogach = mniejszy tłok na drogach i w komunikacji publicznej.

Odśnieżona nawierzchnia jest lepsza od zasp i lodu

Jasne, po śniegu jeździ się lepiej niż po brei, ale breja to zazwyczaj najmniejszy z problemów związanych z jazdą na rowerze zimą. Najwięksi wrogowie zimowego rowerzysty to zaspy i lód, zwłaszcza w połączeniu – czyli na wpół stopiony i zamarznięty śnieg skupiony w pryzmach na drogach na rowerów. Odśnieżanie pozwala się go pozbyć, dzięki czemu (tak, zgadliście) ruch rowerowy może rosnąć.

Mogą z tego skorzystać też piesi

Niestety, zimowe utrzymanie chodników w Warszawie czasem woła o pomstę do nieba. W tej sytuacji zdecydowanie wolę, żeby piesi mogli przejść po odśnieżonej drodze dla rowerów niż gdyby mieli łazić po ośnieżonym i oblodzonym chodniku. Zimą i tak jeździ się wolniej, a podstawowym obowiązkiem rowerzysty powinno być uważanie na pieszych, niezależnie od tego gdzie się znajdują.

Oczywiście docelowym rozwiązaniem powinno być odśnieżanie chodników i dróg dla rowerów po równo, ale wierzę, że kiedyś Warszawa dorośnie i do tego.

Mieszkańcy będą zadowoleni

Podobno argumentem przeciwko odśnieżaniu dróg dla rowerów jest to, że aktywiści będą niezadowoleni. Nie szkodzi. Aktywiści nie są od bycia zadowolonymi, rolą aktywizmu jest zwracanie uwagi na problemy. Celem jest zadowolenie mieszkańców, a ci z całą pewnością docenią brak śniegu dla drodze dla rowerów. Nawet, jeżeli chodzą piechotą – w końcu dzięki temu mają przynajmniej kawałek odśnieżonej nawierzchni, którą mogą przejść, zamiast czekać na to, aż miasto ruszy cztery litery i odśnieży też chodnik.

Odśnieżanie dróg rowerowych ma głęboki sens. Świry na rower pójdą niezależnie od tego (opony zimowe dla rowerów wbrew pozorom istnieją), ale odsnieża się nie dla świrów, tylko dla „pikników”.

PS. Co do argumentów finansowych – Kilka lat temu odśnieżano część dróg dla rowerów „na próbę”, ale potem zarzucono to pod pozorem szukania oszczędności. Ostatecznie ZOM nie stwierdził, aby nieodśnieżanie dróg rowerowych przyniosło jakieś sensowne oszczędności.

PS2. Stanowczo dementuję, aby tekst ten powstał w reakcji na artykuł pewnego blogera motoryzacyjnego. Wszystkie podobieństwa i sytuacje opisane w tekście są przypadkowe.

PS3. Jeżeli chcecie się dowiedzieć, jakim cudem położone na zamarzniętym, oddalonym od Boga i ludzi zadupiu takim jak Oulu udaje się utrzymać gęsty ruch rowerowy, zapraszam do obejrzenia wideoeseju autorstwa Not Just Bikes.

Kategorie
Różności

Co to jest Miejscowy Plan Zagospodarowania Przestrzennego?

Planowanie przestrzenne w Polsce kuleje. Od czasu reformy planowania w latach 90. (weszła w życie w 2003 roku, unieważniając wszystkie uchwalone w PRL plany miejscowe) gminy mają obowiązek sporządzania Studium Uwarunkowań i Kierunków Zagospodarowania Przestrzennego – dokumentu strategicznego, który jednak nie jest wiążący dla mieszkańców, deweloperów czy innych podmiotów gospodarczych. 

Sporządzanie Miejscowych Planów Zagospodarowania Przestrzennego (w skrócie MPZP) co prawda też jest obowiązkowe, ale nie ma dla nich wyznaczonych sztywnych ram czasowych. W efekcie w Warszawie większość terenów (ok. 60%) nie jest objętych MPZP. Znaczy to, że można na nich budować w zasadzie wszystko, co zmieści się w pojemnym worku “Warunków Zabudowy”, byle tylko nie odstawało za bardzo od okolicznych budynków. Jest to proces bardzo uznaniowy i – jak pokazuje przykład np. byłego burmistrza dzielnicy Włochy, którego CBA zatrzymało po przyjęciu łapówki od dewelopera – potencjalnie korupcjogenny. 

Mimo tego, Miejscowych Planów Zagospodarowania Przestrzennego stale przybywa. Obszary objęte takimi planami nie mogą już być zabudowywane “wedle uznania” – obowiązują na nich rozmaite wytyczne, np. dotyczące ilości zieleni, wysokości budynków, przebiegu dróg, sąsiedztwa inwestycji czy liczby miejsc parkingowych.

Każdy nowy budynek w teorii powinien spełniać wymogi planu, inaczej nie zostanie dopuszczony do użytku. Istniejące budynki takich warunków spełniać nie muszą. Tyle podstaw.

Co gwarantuje plan

Plan Zagospodarowania jest obowiązującym aktem prawa miejscowego, a to oznacza, że do jego zapisów trzeba się w większości przypadków bezwzględnie stosować. Znika dowolność w wydawaniu decyzji o Warunkach Zabudowy (WZ) – jeżeli plan uwzględnia zabudowę do 4 pięter, to Pozwolenie na Budowę (PnB) może zostać wydane tylko na obiekt mający do 4 pięter. 

MPZP może ponadto regulować także inne aspekty przestrzeni publicznej, mianowicie:

  • Przebieg i klasę dróg znajdujących się na terenie objętym planem (w tym dróg dla rowerów);
  • Dopuszczalne ogrodzenia i przebieg ciągów pieszych;
  • Lokalizację i wygląd nośników reklamowych;
  • Linie zabudowy (czyli nie tylko wysokość, ale też sposób w jaki budynki wypełniają przestrzeń);
  • Liczbę miejsc parkingowych, stojaków dla rowerów itd.
  • Lokalizację parków, skwerów, trawników, szpalerów drzew itd.
  • Dopuszczalną działalność gospodarczą na danej działce;
  • Lokalizację usług publicznych, w tym pętli autobusowych, przychodni, szkół itd.

Każdy MPZP jest publikowany w dwóch wersjach – rysunku technicznego oraz tekstu. Rysunek techniczny jest pomocniczy względem tekstu planu, który o wiele bardziej szczegółowo definiuje wszystkie kwestie związane z poszczególnymi działkami czy ulicami.

Jak widać, MPZP w znaczący sposób określa co można robić na danym obszarze, a czego nie. Każde naruszenie MPZP może zostać zgłoszone do Powiatowego Inspektora Nadzoru Budowlanego (PINB), który to może wydać np. nakaz rozbiórki ogrodzenia albo demontażu billboardu reklamowego. 

W skrajnych przypadkach PINB może nawet nakazać wstrzymanie budowy osiedla albo nie wydać pozwolenia na użytkowanie ze względu na niezgodność z MPZP – obecnie na takim etapie znajduje się osiedle Central Garden przy Arkadii, gdzie inwestor niezgodnie z planem wybudował parking w poziomie terenu.

Czego plan nie zapewnia

Plan w porównaniu do braku planu jest silnym gwarantem ładu przestrzennego. Nie znaczy to jednak, że nie da się go ominąć. Pierwszym sposobem jest oczywiście zmiana MPZP – jak każdy akt prawny, może on zostać zmieniony. To jednak nie jest prosta procedura i protesty mieszkańców mogą na długie lata zablokować zmiany w planie.

Na (nie)szczęście dla mieszkańcow, są także inne sposoby, mianowicie specustawy. Specustawy pozwalają na ignorowanie przepisów prawa miejscowego inwestorom. Uchwalono je aby przyspieszyć proces budowy:

  • Dróg (specustawa drogowa)
  • Linii kolejowych (specustawa kolejowa)
  • Osiedli mieszkaniowych (tzw. “lex deweloper”)

Istnieją także inne specustawy, od koronawirusowej po lotniskową, ale w praktyce zazwyczaj mieszkańcom idzie mierzyć się z jedną z trzech powyższych specustaw.

Specustawa Drogowa

Założeniem specustawy drogowej było przyspieszenie budowy dróg publicznych, zwłaszcza autostrad i dróg ekspresowych. Można z czystym sumieniem powiedzieć, że cel udało się osiągnąć. Pozostały jednak skutki uboczne. 

Ponieważ budowa na podstawie specustawy drogowej jest prostsza niż na podstawie pozwolenia na budowę, drogowcy notorycznie sięgają po Zezwolenie na Realizację Inwestycji Drogowej (ZRID) nawet w przypadku dróg lokalnych. Pozwala to na błyskawiczne wywłaszczenie (za odszkodowaniem) i budowę drogi nawet jeżeli nie jest ona zgodna z planem miejscowym.

Planiści i prawnicy nie są zachwyceni tym rozwiązaniem, choć inżynierowie bronią go, twierdząc, że plany miejscowe często są tworzone przez architektów, którzy nie znają dobrze przepisów dotyczących budowy dróg, przez co rozwiązania zapisywane w MPZP nie przystają do rzeczywistości. Zdarza się też, że przepisy i standardy ulegają zmianie, a wtedy jedynym sposobem na pogodzenie dwóch sprzecznych aktów prawnych może być właśnie specustawa drogowa. 

Specustawa Kolejowa

Specustawa kolejowa jest odpowiednikiem specustawy drogowej dotyczącej linii kolejowych. Odpowiednikiem ZRID jest tutaj Ustalenie Lokalizacji Linii Kolejowej (ULLK) – podobnie jak w przypadku specustawy drogowej, pozwala ona na szybkie wywłaszczenie i zastępuje pozwolenie na budowę, znacząco skracając formalności. 

Linie kolejowe buduje się jednak w Polsce dużo rzadziej niż drogi, tak więc wpływ ULLK na planowanie przestrzenne jest (póki co) odpowiednio mniejszy.

Lex Deweloper

Specustawa mieszkaniowa, czyli tzw. “Lex Deweloper” pozwala na realizację inwestycji mieszkaniowej w miejscu, w którym plan przewiduje inny rodzaj zabudowy. Formalnie może to być tylko zamiana działki np. przemysłowej na mieszkaniową, w praktyce – jak widać po przykładzie Ursusa – można też próbować dokonać zamiany działki edukacyjnej na mieszkaniową. 

Niedawna nowelizacja Lex Deweloper pozwala także na zamianę działek handlowych i biurowych na mieszkaniowe. W założeniu ustawodawcy, ma ona pozwolić na wymianę niepotrzebnych już biur i galerii handlowych na nowe mieszkania.

Lex Deweloper nie jest jednak narzędziem tak uznaniowym i tępym jak decyzja o Warunkach Zabudowy (WZ). Aby proces zakończył się sukcesem, trzeba złożyć odpowiedni wniosek do Rady Gminy (lub Rady Miasta), gdzie musi on zostać przegłosowany przez radnych. Ponadto deweloper musi zapewnić odpowiedni dostęp do komunikacji zbiorowej oraz miejsca w szkołach dla dzieci mieszkańców. Dopiero gdy te wszystkie warunki zostaną spełnione, deweloper może dostać zgodę na zmianę przeznaczenia działki.

W praktyce nie każdy wniosek o Lex Deweloper spotyka się z przychylną reakcją radnych – w Warszawie jak do tej pory wszystkie wnioski dotyczące np. terenów zielonych były odrzucane bądź wycofywane przez deweloperów.

Swoją drogą, do obowiązków prowadzącego inwestycję – ze względu na zmiany w ustawie o drogach publicznych – należy także partycypacja w kosztach budowy lub remontu infrastruktury drogowej. Dotyczy to zarówno tych budujących na podstawie WZ jak i tych, którzy do inwestycji wykorzystują specustawę. 

W Warszawie poziom partycypacji dewelopera zależy od łącznego metrażu mieszkań budowanych w ramach inwestycji – im więcej mieszkań, tym więcej dołożyć musi deweloper.

Nie każdy plan jest dobry

Choć przy zaledwie 40% pokrycia Warszawy MPZP może to zabrzmieć kontrowersyjnie, nie każdy plan zagospodarowania jest dobry. Część z nich uchwalono przed laty – przykładem niech będzie choćby plan dla Targówka Przemysłowego uchwalony już w 2000 roku, kiedy w okolicy prężnie działały jeszcze chociażby Zakłady Tłuszczowe.

Obecnie w okolicy przemysłu jest coraz mniej, tymczasem tereny znajdujące się blisko centrum ulegają coraz intensywniejszej zabudowie mieszkaniowej. W tym kontekście wniosek o Lex Deweloper dla tej okolicy wcale nie brzmi tak źle – zwłaszcza, że nikomu nie pali się do zmiany obowiązującego planu.

Plan ten podlega pod tzw. plany utrzymaniowe – czyli plany, w przypadku których planista odwzorował stan istniejący i przypieczętował go w MPZP “na zawsze”. Jeżeli w międzyczasie charakter okolicy znacząco się zmienia, plan zamiast chronić porządek urbanistyczny po prostu blokuje niezbędne zmiany.

MPZP – czy warto?

Niezależnie od błędów, specustaw oraz problemów z MPZP z całą pewnością warto dopingować urzędników w kwestii ich uchwalania. Porządek urbanistyczny nie jest wartością samą w sobie, ale wynikają z niego bardzo wymierne korzyści – mniejszy czas stracony w korkach, lepsza dostępność usług publicznych, lepsza estetyka przestrzeni. 

Oczywiście kosztem tego jest wymuszenie na inwestorach określonych zachowań i ograniczenie wolności do dysponowania własną działką. Nie jest to jednak nic nowego, a w nowoczesnym społeczeństwie nie powinno też nikogo szczególnie dziwić – pełna dowolność do dysponowania własną działką w praktyce oznaczałaby brak możliwości zbudowania jakiejkolwiek drogi czy wytyczenia jakiegokolwiek parku, o patologicznych przypadkach takich jak lokowanie wysypiska śmieci pomiędzy blokami nie wspominając. 

Kategorie
Praga-Północ Różności

Komu przeszkadza Budżet Obywatelski?

Kolejne głosowanie w Budżecie Obywatelskim za nami. Zwycięskie projekty tradycyjnie już w dużej części dotyczą zieleni i rowerów. Dla niektórych radnych to cierpienie nie do zniesienia.

“Przegląd Praski” szczuje po porażce

W tym roku żaden z projektów zgłoszonych na Pradze-Północ przez ponure stowarzyszenie “Kocham Pragę” nie dostał się do finału, mimo ogromnego wsparcia ze strony radnych, urzędników i zarządu dzielnicy. Na łamach “Przeglądu Praskiego” wydawanego przez praskiego radnego-hejtera Kamila Ciepieńko ukazał się artykuł tej treści:

Moim zdaniem redakcja powinna cieszyć się z porażki. Gdyby projekt neonu reklamującego “Kocham Pragę” przeszedł w głosowaniu, anonimowy mieszkaniec będący jego autorem zapewne skończyłby z zarzutami w związku z finansowaniem kampanii wyborczej z budżetu gminy.

Gdyby towarzystwo z “Kocham Pragę” uczyło się na swoich błędach, porażkach i nieprzyjemnych przygodach z prawem być może dostrzegliby dlaczego na Pradze-Północ każdego roku wygrywają projekty związane z zielenią. Niestety nie widzę na to większych szans, więc pewnie zamiast tego zabetonują kolejny skwer albo wytną więcej drzew w imię “walki z lewacką ideologią”.

Radny Kobyliński przegrywa nawet, gdy wygrywa

Dużo bardziej kuriozalny jest komentarz Ernesta Kobylińskiego, praskiego radnego “Solidarnej Polski” (to ta partia Ziobry), związanego niegdyś z pismem “Nacjonalista” i Rodziną Radia Maryja. 

Ogólnie wyniki głosowania na poziomie Warszawy są całkiem rozsądne. Niestety nie można tego powiedzieć o głosowaniu w Dzielnicach. Na Pradze-Północ przeszedł tylko jeden sensowny projekt.

W innych Dzielnicach też nie wygląda to dobrze. Często na poziomie Dzielnic głosowanie zostało zdominowane przez lokalne grupki tzw. pato-aktywu. To bardzo niebezpieczny precedens, który z roku na rok jest coraz bardziej widoczny.

Frekwencja w głosowaniu kolejny raz okazała się porażką. W skali miasta, które ma około 2 miliony mieszkańców, głosowało około 90 tyś. osób. Kolejny rok widać, że BO mieszkańców nie interesuje. Przez to na poziomie Dzielnic przechodzą projekty nieistotne a czasem nawet szkodliwe, które zdobywają niewielką ilość głosów.

Kuriozalny, bo jeden z projektów Ernesta ukończył głosowanie na 3 miejscu wśród projektów ogólnomiejskich. Radny chwali się, że zdobył 23 tysiące głosów, co pokazuje, że (zwłaszcza na poziomie dzielnic) projekty związane z zielenią i rowerami to efekt mobilizacji “lewicowych fanatyków”.

Tymczasem jakie projekty zajęły miejsce 1 i 2?

  • 2050 Drzew dla Warszawy (27805 głosów)
  • Asfaltowe Drogi dla Rowerów (27618 głosów)

Projekt Ernesta wygrał, bo było na niego zapotrzebowanie, a nie dlatego, że radny jest jakąś ikoną antysystemowości. Jego galeria niespełnionych obietnic Trzaskowskiego zebrała zaledwie 1054 głosy – czyli o 17 tysięcy mniej od projektu dotyczącego ławek oraz 20 tysięcy mniej od projektu dotyczącego kontraruchu rowerowego.

Jaki z tego wniosek? Przechodzą projekty dobre, o chwytliwych nazwach i na które jest zapotrzebowanie. Inne w głosowaniu giną. Radny przejechał się na taktyce zgłaszania kilkudziesięciu projektów do dzielnicowego BO, więc teraz BO jest zły. Proste.

W dalszej części wpisu radny Kobyliński pisze, że wpisanie Budżetu Obywatelskiego do ustawy było błędem, a BO w Warszawie powinien zostać zlikwidowany lub “zawieziony” (sic), ponieważ się nie sprawdza. 

Prawda jest jednak nieco inna od wyobrażeń radnego. Gdyby BO nie wpisano do ustawy, lokalni watażkowie po prostu by go nie stosowali, jeszcze bardziej ograniczając prawo mieszkańców do decydowania o swoich własnych podatkach. Biorąc pod uwagę nacjonalistyczne zapędy Ernesta, nie dziwi mnie, że to właśnie jemu marzy się zamach na demokrację bezpośrednią.

No dobra, ale co z frekwencją?

W tym roku frekwencja wyniosła 88861 głosów. Nie będę pisał, że to wynik dobry, bo nie jest dobry. To prawie 5 tysięcy głosów mniej niż w roku poprzednim, a spadek jest stały i widoczny od lat.

Jak to zmienić? Nie wiem. Sam uczestniczę aktywnie w promocji projektów do Budżetu Obywatelskiego i widzę wyraźnie, że zainteresowanie wzrasta pierwszego i ostatniego dnia, a poza tym BO jest praktycznie niewidoczny. Na pewno mają na to wpływ zawłaszczanie budżetu przez radnych oraz niejasne kryteria oceny. Zapewne zawodzi też promocja po stronie miasta i pokazywanie korzyści, jakie mieszkańcy mają z Budżetu Obywatelskiego. Obojętne też nie są wpadki, takie jak ta z placem zabaw w Dolince Służewieckiej.

Nie zgadzam się jednak ze stwierdzeniami, że Budżet Obywatelski jest do wyrzucenia. Widać zresztą, jaką radość może wywołać zwycięski projekt nawet wśród społeczników, którzy mają poglądy inne niż “lewicowi fanatycy” których z zapałem godnym inkwizytora tropi radny Kobyliński 😉

Polecam wszystkim podejście pani Doroty do Budżetu Obywatelskiego. Zamiast płakać, bojkotować i szczuć lepiej zgłaszać własne projekty i mobilizować sąsiadów do głosowania. 

Kategorie
Różności

W sprawie Śródmieścia Złomnik myli skutek z przyczyną

Bloger Tymon Grabowski (szerzej znany jako Złomnik) popełnił niedawno dość emocjonalny wpis dotyczący zmian w Śródmieściu i remontu Placu Pięciu Rogów. Niestety, głównym uczuciem towarzyszącym jego lekturze jest rozczarowanie. Tymon słyszy dzwony, ale nie ma pojęcia w którym kościele biją. Dlaczego?

Spisek aktywistów i Trzaskowskiego

“Gdyby ktoś zapytał mieszkańców, czy życzą sobie mieć wybetonowany plac bez funkcji komunikacyjnej, zapewne parsknęliby śmiechem. Mieszkańcy są jednak od dawna solą w oku i wrzodem na dupie koalicji samorządowo-aktywistycznej. Liczą się wyłącznie turyści. Turyści przynoszą hajs, mieszkańcy przynoszą kłopoty. Do miasta masz przyjechać, zachwycić się, wydać pieniądze i wyjechać.”

Nie da się ukryć, że tzw. Plac Pięciu Rogów jest potężnym rozczarowaniem. Pisali o nim przedstawiciele bodaj wszystkich ruchów miejskich w Warszawie – wśród społeczników plac wzbudził ogromne emocje. Emocje w większości negatywne, czego Grabowski zdaje się zupełnie nie zauważać. Zamiast tego buduje dość zabawną wizję ukrytej koalicji samorządowo-ruchomiejskiej, która chce rugować mieszkańców Warszawy z ich domów. Dla każdego znającego historię zaangażowania organizacji takich jak Miasto Jest Nasze w walkę z dziką reprywatyzacją musi to być wyjątkowo zabawna lektura.

Bardziej jednak rozśmiesza mnie pisanie o tym, że mieszkańcy “nie chcieli mieć placu bez funkcji komunikacyjnej” i że ta “funkcja komunikacyjna” jest podstawowym oczekiwaniem mieszkańców. Żeby “dało się żyć, czyli dojechać i zaparkować” w nieśmiertelnych słowach Małgorzaty Mikulskiej-Rembek.

Tymczasem oczekiwania mieszkańców Śródmieścia wydają się być dokładnie odwrotne. Skomunikowani ze światem są przecież wyśmienicie, a najbardziej prestiżowe (i nadal zamieszkane) osiedla to Stare Miasto i Nowe Miasto, oba znane z minimalnego ruchu oraz nadal dość restrykcyjnego podejścia do ciszy nocnej (chwała mieszkańcom za to).

Śródmieście nie umiera od wczoraj

Przypomnijmy kilka podstawowych faktów:

  • Mieszkańcy opuszczają Śródmieście masowo co najmniej od 2005 roku, a najpewniej od lat 90. (choć zmiana granic gmin i dzielnic utrudnia dokładne szacunki).
  • Powody są wielorakie, wśród nich hałas, syf, rugowanie ze Śródmieścia szkół, sklepów i usług, szalone ceny nieruchomości, drożyzna w pozostałych sklepach i podporządkowanie dzielnicy funkcji rozrywkowo-parkingowej.

Jeżeli chodzi o punkt drugi, jest to konsekwencja podejścia prezentowanego przez wszystkich włodarzy miasta od 89 roku. Bary mleczne są niemodne. Mieszkańcy są niemodni. Szkoły są niemodne. Ma być nowocześnie i na bogato. Ma być turystycznie i widowiskowo. Pamiętacie słowa burmistrza Bartelskiego o biedzie i wrażliwości społecznej? No właśnie.

Mógłbym tu przytoczyć całą listę bitew, które toczyli chociażby członkowie MJN w sprawie wymierającego Śródmieścia (mapa reprywatyzacji, gimnazjum na Twardej etc.), ale po co, skoro Grabowski wie swoje o samorządowo-ruchomiejskowym spisku? 

Tymona sen o Warszawie 

“W latach 90. Warszawa, a właściwie jej centrum, było miastem-bazarem i na swój sposób było to wspaniałe, ponieważ w tym chaosie, w tych szczękach i stolikach turystycznych tętniło prawdziwe życie. Obecnie jest miastem-hotelem, a będzie nim jeszcze bardziej, bo w takim kierunku idzie i prezydent Rafał, i udający-że-go-krytykują aktywiści, którzy tak naprawdę wszystko to popierają i inspirują”.

Pisze Grabowski, wywołując co najwyżej uśmiech politowania. Dlaczego?

Bo to na przełomie lat 80. i 90. zaczęła się wielka ucieczka ze Śródmieścia. Miasto-bazar być może wyglądało dobrze we wspomnieniach Tymona, ale w praktyce było przyczynkiem do odpływu mieszkańców z centrum. W latach 90. Nowy Świat był mordownią w której mieszkania można było wynająć za grosze (przyjaciel tak właśnie zaczął swoją przygodę ze stolicą po przeprowadzce z Kielc). W latach 90. klasa średnia masowo uciekała z centrum na Bemowo albo do domków na przedmieściach. 

Idealne miejsce do życia według Złomnika.

W latach 90. zaczęło się wszystko to, o czym Tymon pisze jako o świeżej winie ruchów miejskich i Rafała Trzaskowskiego. Coś o tym wiem – moja rodzina też wtedy ze Śródmieścia czmychnęła, i to wcale nie z jego “turystycznej” części. Po prostu wtedy była taka moda, bo centrum Warszawy było brudne, pełne reklam, samochodów, hałasu i bazarowego syfu. Nie dało się po nim chodzić przez zaparkowane wszędzie samochody, za to z opowieści rodziny i przyjaciół wynika, że można było tam bez problemu dostać w ryj. Dziwne, że o tym Grabowski już nie pamięta.

Przyjazna mieszkańcom ulica Świętokrzyska w latach 90.

Tymczasem nowy system oferował nowy model życia – centra handlowe zamiast syfiastych bazarów i komfortową suburbanizację opartą o minimum dwa auta w rodzinie, wygodny dojazd (jeszcze) w miarę pustymi ulicami. Ulicami, które oczywiście już w połowie lat 90. zrobiły się zatłoczone ponad wszelką miarę, ale któż mógł to wtedy przewidzieć?

MJN pisał o tym już 10 lat temu

Ten proces można było zatrzymać. Ruchy miejskie – przede wszystkim Miasto Jest Nasze – apelowały o to wielokrotnie, uczestnicząc też w akcjach broniących szkół, parków i zwykłych mieszkańców. Sam napisałem licencjat dotyczący przebudowy placu Grzybowskiego i konsultacji społecznych w tej sprawie. W skrócie – miasto wyrzuciło do kosza większość oczekiwań mieszkańców (chcieli mieć spokojną, zieloną przestrzeń, nie wymagającą kosztownej przebudowy) aby zrobić z placu reprezentacyjno-betonowo-parkingowe zaplecze dla właścicieli okolicznych wieżowców. 

W kwestii wyników konsultacji w Warszawie była to zresztą raczej reguła niż wyjątek (na co wielokrotnie zwracało uwagę choćby Zielone Mazowsze).

Proces ten można było zatrzymać, ale władze miasta po prostu tego nie chciały i miały „w głębokim poważaniu” apele mieszkańców (w tym członków ruchów miejskich). Było tak niezależnie od opcji politycznej. Osobiście nazywam to fetyszem modernizacji. Fetysz ten obecny jest zarówno po prawej jak i po lewej stronie sceny politycznej, a jedyną różnicą w tej kwestii między Trzaskowskim a Jakim jest to, że ten pierwszy mówi, że troszczy się o pieszych i rowerzystów, a ten drugi mówił, że troszczyłby się o kierowców. 

Nie mam wątpliwości, że niezależnie od tego, czy rządziłoby PiS czy PO dobro mieszkańców Śródmieścia byłoby gdzieś na końcu listy priorytetów, a najważniejsze byłyby duże i spektakularne inwestycje, którymi można się chwalić przed kamerami i dalsze betonowanie miasta. Za Trzaskowskiego jest to Plac Pierogów, dla Jakiego byłby to Plac Kaczyńskiego. Pozostali kandydaci zostali skutecznie obrzydzeni przez mainstreamowe media, więc niestety nawet nie ma co o nich wspominać.

Dlatego też dla większości społeczników których znam, Trzaskowski był mniejszym złem na drugą turę wyborów samorządowych (do której zresztą nie doszło, ponieważ wygrał w pierwszej). Mniejszym złem, ale nadal złem, ponieważ za jego kadencji o każdą zmianę na korzyść mieszkańców (w tym o wspomniane przez Grabowskiego połączenie rowerowe przez most Poniatowskiego) nadal trzeba walczyć latami. Jest to po prostu nieco bardziej uśmiechnięta i „woke” wersja Hanny Gronkiewicz-Waltz.

Podsumowując

Publicystykę Złomnika śledzę od lat i jestem pod wrażeniem jego ogromnej wiedzy w temacie motoryzacji. Widać też, że w gruncie rzeczy jest spoko gościem, nie zaczadzonym ideologią i traktującym środki transportu – cóż, jak środki transportu, a nie jako metodę przedłużenia penisa czy fundament światopoglądu.

Niestety, jest też (mikro)celebrytą, co znaczy, że od czasu do czasu musi zrobić wokół siebie szum, nabić klików i dzięki temu podbić trochę odsłon na stronie, sprzedać kilka książek więcej itd. Rozumiem – biznes to biznes. Obecnie żeby go podratować, musi trochę powalić w Trzaskowskiego (słusznie) i w ruchy miejskie (niesłusznie) żeby podnieść swoje notowania u co bardziej fanatycznych petrolheadów.

Szkoda tylko, że efekt tego zamieszania to tekst w najlepszym przypadku naiwny, a w najgorszym zwyczajnie głupi. Skutek jest tu pomylony z przyczyną, a nostalgia za latami 90. ze zdrowym rozsądkiem. A szkoda.