Czy 1585 głosów to dużo? To zależy. W wyborach ogólnokrajowych raczej niedużo. Ale w wyborach do Rady Dzielnicy Ursus to bardzo wiele. Aż 26,40% wyborców w moim okręgu postanowiło oddać głos właśnie na mnie, za co z całego serca dziękuję.
To najlepszy procentowo wynik w dzielnicy, choć należy podkreślić, że w liczbach bezwzględnych wynik radnego Dawida Kacprzyka z KO – niemal 2000 głosów – był absolutnie rekordowy.
Gdy w poniedziałek rano spłynęły wyniki z komisji 703 i 706 nie byłem w stanie uwierzyć własnym oczom. 57,95% i 40,25% głosów w komisjach obejmujących Szamoty całkowicie mnie zszokowało. W rekordowej dla nas komisji 703 zdobyliśmy 75,09% głosów.
To ogromna radość, ale również wielka odpowiedzialność.
Jak poradził sobie komitet?
Ale indywidualny wynik to nie wszystko, ponieważ ważniejszy w tym wszystkim był wynik całego komitetu wyborczego. Zebraliśmy łącznie 5427 głosów – oznacza to 20,22% poparcia w dzielnicy i czwarty, ostatni wynik. Raptem 62 głosy za Stowarzyszeniem Obywatelskim w Ursusie. Głosy, które przełożyły się na drastyczną różnicę w mandatach – udało się zdobyć tylko 3, choć liczyliśmy przynajmniej na 5.
Ostatecznie naszymi radnymi zostali:
- Krzysztof Daukszewicz (OW2, Szamoty i Gołąbki);
- Karolina Sowińska (OW2, Szamoty i Gołąbki);
- Karol Bąkowski (OW4, Czechowice i Skorosze).
Sukces, ale nie zwycięstwo
Jest zatem sukces, ale nie zwycięstwo. Dlaczego sukces? Od 2006 roku w Ursusie niezależne ugrupowanie zdobyło mandat tylko raz, w kadencji 2014-2018.
Trzy mandaty to zatem sukces, ponieważ możemy stworzyć własny klub w Radzie Dzielnicy, a to przekłada się na konkrety – m.in. możliwość składania projektów uchwał, z której z pewnością nie raz będziemy korzystać.
Gdzie popełniliśmy błędy?
Dlaczego nie zwycięstwo? Brak mandatów na Niedźwiadku i Skoroszach boli.
W pierwszym przypadku wydaje się, że zrobiliśmy wszystko co było w naszej mocy. Dzięki połączeniu sił z ruchem RSM to My wystawiliśmy mocną, lokalną liderkę – Anetę Czuryło – której udało się zebrać 564 głosy (czyli więcej niż wiceburmistrzowie dzielnicy, co wydaje się być solidnym sukcesem jak na polityczny debiut).
Łącznie komitet zebrał tam 14,14% i niestety było to zbyt mało, żeby uzyskać mandat w pięciomandatowym okręgu. Niemniej jednak walczyliśmy do końca, prowadziliśmy door to door, plakatowaliśmy, wieszaliśmy banery…
W drugim przypadku również walczyliśmy, ale popełniliśmy strategiczne błędy, których później nie dało się odrobić. Brak kobiet w pierwszej trójce nazwisk na liście przełożyło się na słabiutki wynik – zaledwie 10,27% – i brak mandatu w najłatwiejszym możliwym okręgu. Dostawaliśmy sygnały, że wyborcom to przeszkadza, ale nie zareagowaliśmy.
Dlaczego nie zwycięstwo? Bo najpewniej spędzimy kolejne 5 lat w ławach opozycji. Matematyka jest nieubłagana – Koalicja Obywatelska i Stowarzyszenie Obywatelskie mają większość i miałyby większość także, gdybyśmy mieli 4 i 5 mandatów – choć może w tym ostatnim przypadku ta większość byłaby zbyt bardzo “na styk” żeby ryzykować pójście bez nas.
Oczywiście zawsze można rozmawiać o szerokiej koalicji – pytanie tylko, czy taka koalicja w przypadku, gdy nasze głosy nie będą potrzebne do większości będzie miała jakikolwiek sens. Nikt z nas nie szedł do wyborów dlatego, że potrzebowaliśmy stołków w samorządzie, tylko żeby dokonywać realnych zmian. Bez możliwości ich wprowadzania wejście do koalicji wydaje się być ruchem samobójczym.
Niemniej jednak rozmawiamy, bo rozmawiać warto, a przy projektach dobrych dla Ursusa będziemy współpracować z każdym.
Wracając do błędów, nie wiem, czy kampania nie uderzała w zbyt populistyczne tony. Trudno mi to obecnie ocenić “z chłodną głową”. Przygotowaliśmy też konkrety, ale mam wrażenie, że trochę utonęły w propozycjach bardziej ogólnych. Błędem było też skupienie się wyłącznie na liderach, kosztem kandydatów z dalszych miejsc. Niemniej jednak były to świadome decyzje podjęte na początku kampanii i teraz trzeba wziąć za nie pełną odpowiedzialność, co niniejszym czynię.
Organizacja wyborów to piekło
Sama organizacja wyborów i start z lokalnego komitetu była ogromnym wysiłkiem. Nie spodziewałem się, że aż tak wielkim. Na same spotkania sztabu poszło lekką ręką licząc ok. 420 roboczogodzin (choć moim zdaniem mogło być ich nawet 650). Jeżeli doliczyć do tego czas poświęcony przez wszystkich na posty, nagrania, tworzenie materiałów do ulotek, plakatowanie, door to door, spotkania z wyborcami itd. – łączna liczba przepracowanych godzin spokojnie poszłaby w kilka tysięcy.
W międzyczasie zdołała urodzić się moja córka, skurcze zaczęły się dokładnie w dniu na który wyznaczyliśmy konferencję prasową z okazji startu w wyborach. Dwójka dzieci na głowie dodała temu całemu wysiłkowi ogromnego ciężaru, który zniosłem chyba tylko dzięki niesamowitej wyrozumiałości mojej żony.
Pod koniec byłem już zajeżdżony jak koń po westernie, co chwilę chorowałem, na wieczór wyborczy przyszedłem kulejąc z obolałym kolanem. Wystarczyły 3 tygodnie, żeby wszystkie te objawy minęły jak ręką odjął, słowem chodziło wyłącznie o przemęczenie i stres.
Co ważne, choć byłem pełnomocnikiem wyborczym, nie zarządzałem całością naszego wysiłku wyborczego. Naszemu szefowi sztabu z całego serca dziękuję za poświęcony czas i długie godziny spędzone na spotkaniach i telefonach. Podobnie naszemu grafikowi, Marcinowi Dziubakowi – szczególnie za nerwy i pracę przy składzie gazety. To był masakryczny czas, ale jakoś daliśmy radę.
Door to Door is King
Niesamowicie istotny okazał się być door to door. Według moich szacunków w okręgu wyborczym numer 2 nasza ekipa odpukała łącznie ok. 6600 domów i mieszkań, z czego otworzyła nam około ⅓. Sam zapukałem do 2083 mieszkań i odbyłem 717 rozmów.
Następny w kolejce był okręg wyborczy nr 4, następnie okręg wyborczy nr 1 i na końcu okręg wyborczy nr 3. Jeżeli widzicie wzorzec, to dobrze. Wyniki w okręgach bardzo silnie korespondowały z liczbą odpukanych mieszkań. Pokazało to też, jak wygląda siła naszych struktur w poszczególnych okręgach – nauczka jest taka, że przez najbliższych 5 lat trzeba budować struktury na Niedźwiadku i Skoroszach.
Lewica czy PL2050?
Nasi konkurenci, zwłaszcza ci z Dużej i Zwycięskiej Partii przez całą kampanię próbowali przekonać wyborców, że jesteśmy w istocie komitetem Lewicy (w końcu startowałem z jej list w 2023 roku) albo PL2050 w przebraniu. Pojawiały się też opinie, że realizujemy agendę PiS, a o mnie samym krążyły paszkwile, że rzekomo realizuję politykę burmistrza Olesińskiego.
To chyba idealnie pokazuje, że podczas gdy my szliśmy swoją drogą, to hejterzy hejtowali 😉
Rzeczywistość jak to zwykle bywa jest dużo bardziej skomplikowana niż proste etykietki. Budując komitet stowarzyszenia bardzo zależało mi na tym, abyśmy byli jedynym “progresywnym” komitetem w Ursusie, dlatego rozmawiałem o starcie zarówno ze środowiskami Lewicy jak i Polski 2050. Pojawiały się też propozycje pójścia z partiami w formalnej koalicji, tak jak stało się to np. na Pradze-Północ.
Członkowie stowarzyszenia odrzucili te propozycje w głosowaniu. Wiele osób startujących z naszych list powiedziało wprost, że jeśli zwiążemy się z szyldem partyjnym, to odejdą ze stowarzyszenia albo zrezygnują z kandydowania. Uznaliśmy, że w tej sytuacji pozostaje nam budować własną rozpoznawalność i moim zdaniem był to bardzo dobry wybór. Jeden z członków BiZU postanowił wystartować z konkurencyjnej listy partyjnej – również postanowiliśmy to uszanować.
Tymczasem Bezpieczny i Zielony Ursus pozostaje inicjatywą ponadpartyjną i stowarzyszeniem stricte lokalnym. Mamy w swoich szeregach członków partii, sympatyków partii jak również osoby nie należące do żadnej partii, które stanowią zdecydowaną większość członków. Warto jednak zauważyć, że “bezpartyjne” nie oznaczają “bez poglądów” albo “bez sympatii politycznych”. Poza działalnością w stowarzyszeniu każdy ma prawo realizować się na swój sposób, a już na pewno nie patrzymy nikomu w karty do głosowania…
Czasem te poglądy i sympatie są dość przeciwstawne względem siebie, ale na poziomie lokalnym to naprawdę bez znaczenia. Dobra infrastruktura czy bezpieczeństwo na drogach naprawdę nie mają nic wspólnego z tym, kto jaką partię popiera (poza naprawdę ekstremalnymi przykładami).
Także z naszej strony możecie dalej oczekiwać, że będziemy się kierowali dobrem mieszkańców Ursusa, a nie interesami partyjnych “wodzów”.
Wybory są drogie
Jeżeli chodzi o finanse, nie wykorzystaliśmy pełnego limitu, tym bardziej, że na ostatniej prostej kampanii został on podwyższony. Niemniej jednak na kampanię poszło minimum 33 tysiące złotych, co daje 11 tysięcy złotych za mandat oraz 6 złotych za głos. Co ciekawe, sfinansowaliśmy to w zasadzie sami. Rozważaliśmy crowdfunding i zbiórkę wśród sympatyków, ale jakoś udało się to spiąć bez tego.
Na tą liczbę złożyło się m.in. 20 tysięcy egzemplarzy gazety, kilkanaście tysięcy ulotek, ok. 3 tysiące plakatów, ok. 140 banerów, opłaty za legalne miejsca do wieszania banerów, kampania na Facebooku i Instagramie, windery oraz opłaty za miejsca na spotkania z wyborcami.
Czy można było wydać te pieniądze lepiej? Pewnie tak. Ale wedle wiedzy, którą mieliśmy dokonaliśmy decyzji, które wydały się najbardziej rozsądne i ekonomiczne.
Podziękowania
To wszystko nie udałoby się, gdy nie zaufanie i współpraca wielu osób. Nie wiem, jak wymienić je tutaj w najlepszym możliwym porządku, więc będę pisał z głowy. Wszystkim kandydatom, ze szczególnym uwzględnieniem naszych liderów – Anety Czuryło, Mikołaja Sobiecha, Karoliny Sowińskiej, Karola Bąkowskiego, Michała Sutyńca, Jacka Sulewskiego i Michała Szmagaja. Weronice Popis, Agacie Trębskiej, Damianowi Tarabaszowi i Joannie Żabickiej za dołączenie do tego wyborczego wyścigu „na pełnej” mimo dalszych miejsc na listach. Markowi Szolcowi za wsparcie mentalne. Krzysztofowi Michalskiemu, Wandzie Grudzień i Robertowi Migasowi za świetne pomysły i dodawanie otuchy, gdy już sił nie starczało. Tomkowi Morozgalskiemu za rozwiewanie wątpliwości dotyczących organizacji kampanii. Michałowi Mroczkowi za całokształt wsparcia w kampanii i znoszenie moich humorów. Marcinowi Dziubakowi za to, że nawet w środku urlopu pilnował, żebym czegoś nie popsuł w zamówieniach. Włodkowi Bąkowskiemu za tłumaczenie kwestii finansowych “jak krowie na rowie”. Patrycji Daukszewicz za użyczenie nazwiska na listy oraz ogromne wsparcie w domu. Stefanowi Kłosowi za monitoring osiedlowy i pomocne rozmowy. Adrianie Porowskiej i Grzegorzowi Pietruczukowi za udzielone nam poparcie. Rafałowi “Archiemu” Roszkiewiczowi za wysiłek na rzecz wolnej Ukrainy, konsultacje ws. strategii politycznej, oraz możliwość oddania banerów na słuszny cel. Agacie Szymanek i Darkowi Stępniowi z RSM to My za współpracę ponad podziałami. Wszystkim, którzy podpisali się nam na listach poparcia. Wszystkim, o których zapomniałem. Mamie, tacie, braciom i siostrze.
Wreszcie wszystkim 5427 wyborcom – będziemy pracować dla Was niezależnie od okręgu. To, że nie mamy radnych ze Skoroszy i Niedźwiadka nie znaczy, że nie będziemy się zajmować sprawami tych osiedli. Postaramy się, aby móc z czystym sumieniem w 2029 roku powiedzieć, że byliśmy najbardziej pracowitym klubem radnych, który stawał na głowie, żeby “dowieźć” ważne dla mieszkańców tematy.
Dziękujemy Wam za zaufanie!